Commorragh jest stolicą Mrocznych Eldarów. Stolicą
czystego zepsucia i splugawienia wszelkich etycznych praw oraz morałów. Stolicą
istota tak zepsutych, że wszyscy się ich boją.
Potrafią zabić z zimną
krwią. Życie ich nie interesuje. Staje się towarem, który można licytować i
sprzedawać innym ze swojej rasy. Niewolnicy zdobywani na różnych rajdach są
dowożeni do Commorragh i sprawdzani pod względem wydajności oraz przydatności dla
pana, który go posiadł. Jako że życie nie ma żadnego sensu i można nim
szafować, Mroczni Eldarzy postarali się stworzyć legendarne opowieści o samych
sobie. Potworne zbrodnie jakie robią przy każdym wyjeździe z domu mrożą krew w
żyłach większości istot rozumnych.
Każdy z tej społeczności
kocha rozuzdane oraz jakiekolwiek doznania. Wszelka przyjemności, a w
szczególności cielesna miłość, uznawana jest za coś nader pozytywnego. Bez niej
życie nie ma sensu, gdyż daje ono dobro dla duszy – którą tak kochają Mroczni
Eldarzy poświęcając tysiące niewolników dla swojego własnego bardzo długiego
życia, którego boją się stracić jak niczego innego.
Slaanesh, Największy Wróg,
stara się pochwycić te cenne powłoki mentalne, gdyż tak splugawione istoty są
dla niego najlepszym smakołykiem. Mieszkańcy Commorragh oddają więc setki
innych żyć za swoje, bo mają nadzieję, że po śmierci nie trafią w łapy
obrzydliwego boga rozkoszy.
O społeczności i wielkiej
stolicy opowiadał będzie jeden z jej najważniejszych członków: Drazhar – Mistrz
Ostrzy. Istota tak przedziwna i nieznana, że nikt tak naprawdę nie zna jej
pochodzenia, ani dokładnych umiejętności. Chodząca w czarnej, gładkiej zbroi
dawnych Inkubów potrafi pokonać wszelakiego przeciwnika. Żaden wojownik nie
potrafił mu dorównać w walce. Wykorzystuje wszelką broń, a w szczególności
demiklavies oraz ostrza disemboweller, którymi był w stanie walczyć lepiej niż
ktokolwiek inny.
Opowieść zaczyna się, gdy
Drazhara jako Egzekutora – osoba mająca wykonywać najsurowszy wyrok: śmierć.
Właśnie kierował się do jednego z budynków w Wysokim Commorragh, gdy coś go
zatrzymało. Dwójka młodych Mrocznych Eldarów biegła sobie po prostu ulicą
bawiąc się i śmiejąc. Byłoby to coś najzwyklejszego w innym świecie, lecz nie
tutaj. Tutaj każdy osobnik jest wyrafinowanym mordercą i to co miało się zaraz
stać dokładnie to pokazywało.
Drazhar skręcił w całkowicie
inną stronę niż zamierzał. Tknęło go do żywego to czego miał już powyżej uszu.
Śmierć osób całkowicie niewinnych. Do tego nie mógł dopuścić. Nie był pewien
ile już tutaj przebywa. W Commorragh nie istniało coś takiego jak czas. Można
ją było lekko rozróżniać, gdy czerwone niebo zmieniało swój kolor co jakiś
okres, lecz zbytnio wierzyć w to nie mógł nikt trzeźwo myślący. Miasto
znajdowało się w Sieciodrodze. Miejscu, gdzie wszystko traciło swój główny
nurt. Czasami ludzie przebywający tutaj młodnieli.
Egzekutor przypatrywał się
dwójce dzieciaków. Nie rozpoznawał ich. Musieli się urodzić niedawno i na pewno
nie należeli do wysokiej kasty. Nikt z arystokracji nie przebywa na tych
niskich poziomach albo on się pomylił.
Był przy jednym z przejść do
Aelindrach – części miasta, w której nic już nie było realne. Wszystko stawało
się na wpół rzeczywiste, a żyć tam mogli jedynie Mendrejkowie. Istoty tak
zepsute, że łaknące śmierci jak nikt inny. Potrafiące zabić dziesięć Mrocznych
Eldarów bez jakiegoś ważnego celu. Po prostu dla uciechy. Podobno niektórzy z
nich lubią jeść ludzkie mięso, a nawet swoich pobratymców.
Egzekutor idąc przez ciemne,
zakrwawione ulice spostrzegł, że wszystko zaczęło zmieniać swój kolor. Ciemne
metalowe wieże stawały się purpurowe i rozklejające. Bloki zmieniały swój
kształt. Doszedł do niedalekiej granicy – Sec Maegra. W tej chwili jeśli
pójdzie dalej to co się stanie może go całkowicie zmienić. Przebywanie w
miejscach między realnością na pewno nie będzie dobrym pomysłem. Dwójka
chłopców właśnie się zbytnio zbliżyła.
Drazhar poczuć coś dziwnego.
On jako jeden z ostatnich potrafił wykorzystywać coś ponad Psionikę: Talent.
Moc samego ciała. Umiał skorzystać z niej w bardzo dużym stopniu, co było
niemożliwe dla większości istot. Spostrzegł dzięki temu na dachu skrywającego
się mendrejka. Mroczny Eldar miał przyczepione do przedramion ostrza i jedynie
lekkie odzienie zakrywające tułów oraz uda. Przymierzał się do skoku. W sercu
Egzekutora pojawiło się coś dziwnego. Nie czuł czegoś podobnego od bardzo
długiego czasu. Rozczapierzył palce lewej ręki i zaraz znalazł się w niej
sztylet. Wzrok miał utkwiony w zabójcy.
Pięć sekund i będzie po tych
dzieciakach. Cztery – mendrejk przygotowuje swoje mięśnie i ocenia sytuację.
Trzy – zeskakuje. Dwie – wygina ręce i patrzy jedynie na swoje dwie ofiary
lecąc w dół, które nagle zatrzymały się i patrzą ze strachem na mordercę.
Półtorej – zaraz będzie miał czystą rozkosz z zabijania. Jedna – to będzie
koniec jasnych punkcików strachu.
Drazhar patrzył z lekkim
zdziwieniem na to co widzi oraz odczuwa. Dziwne uczucie potrzeby
sprawiedliwości. Wyrównanie rachunków między ciemnością, a blaskiem. On jest
Cieniem, który ma wprowadzić tutaj określony ład. I on się tym zajmie.
Rzucił sztyletem tak szybko
i mocno, że zabójca zawisł całkowicie zaskoczony na ścianie budynku, gdy ostrze
przebiło karwasz i zakręciło nim przyczepiając do purpurowo – czarnej ściany.
- Co?! – wrzasnął
przeraźliwie mendrejk głosem tak nieludzkim, że dwójka chłopców natychmiast
uciekła w odwrotną stronę. – Kto to zrobił?! – krzyczał rozglądając się
przerażonym wzrokiem. Nie zobaczył nikogo, lecz nagle coś mignęło przed nim i
druga ręka zawisła na ścianie. Czuł, że nie wyrwie się z tego. Spojrzał w dół.
Metr pod nim stał Inkub. Wojownik w czarnej upiorytowej zbroi, która musiała
należeć do kogoś bardzo ważnego, gdyż takich pancerzy już nikt nie produkuje. –
Kim jesteś?
– Nie znasz mnie mendrejku?
– spytał Drazhar głosem czystego gniewu. W tej chwili nikt nie mógł mu
przeszkodzić. W tej chwili stał się czystą sprawiedliwością. Podniósł ręce do
góry, a sztylety wyleciały ze ściany i wpadły mu do dłoni. Używanie Psioniki w
tym miejscu skończyłoby się jego śmiercią z ilości emocji tutaj zebranych, lecz
nie z niej korzystał. – A powinieneś, bo z Egzekutorem spotyka się tylko raz.
Podczas swojej śmierci.
– Czemu? – zajęczał
błagalnie zabójca podnosząc się z ulicy. Ręce bolały go przeraźliwe. Nigdy nie
czuł takiego bólu, zawsze to on go zadawał. – Czemu nie pozwoliłeś zabić mi tej
dwójki młodych istotek? Czemu?! – wrzasnął i skoczył na stojącego wojownika.
Ten z rękami skrzyżowanymi na piersi patrzył na wstającego przeciwnika oczami
skrytymi za dwoma ciemnymi, okrągłymi wizjerami hełmu. Nagle przesunął się w
bok i uderzył w plecy zabójcy. Sztylet znalazł się tam tak szybko, że ból
przybył już po fakcie, gdy rozcięte ciało rozpadło się na dwie połowy.
Drazhar po prostu odwrócił
się i poszedł do wysokich poziomów, w stronę Corespur. Nie zwrócił najmniejszej
uwagi na rozpłatanego przeciwnika.
Śmierć w Commorragh była
normalnością, ale nikt nie mógł jej wykryć w prosty sposób, gdyż nikt nie
korzystał z Psioniki – mocy umysłu dzięki, której Eldarzy wywyższyli się ponad
wszystkie inne rasy. Dzięki niej stali się panami galaktyki, ale też przez nią
przegrali wszystko.
Ale i tak skierował się za
dzieciakami. Widział ich ślady w brudnych ulicach Sec Maegra. Krwawe ścieki z
wielu bloków oraz wysokich wież właśnie się tutaj zbierały i płynęły bocznymi
rynnami do rzeki Khaides, która miała w sobie litry chemikaliów i tysiące
zmarłych ciał. Kroki prowadziły uliczkami do Corespur, a to się świetnie
składało.
Drazhar widział okolicznych
biedaków, którzy w poszarpanych strojach wyglądali jak niewolnicy, a nie jak
Mroczni Eldarzy – wyniosłe i aroganckie istoty. Poszarpane trupy zalegały
okoliczne ruiny i ścieżki. Wszystko wyglądało jak zapadnięte dziury strasznie
barbarzyńskiej cywilizacji, a nie jak dawne społeczeństwo Imperium Eldarów.
Potęgi, która przeszła do legend wszystkich myślących ras. Każdy musiał wtedy
przyjmować władzę tych najlepszych istot, lecz Zagłada zaprzepaściła to
wszystko dając możliwość wybicia się Imperium Ludzkości, które ciągle istnieje
i broni się przed napadami obcych oraz heretyków.
Mistrz Ostrzy od razu
zrozumiał gdzie jest przechodząc przez ruiny dawnej, wspaniałej bramy, która
przedstawiała kiedyś piękną dwójkę wojowników stojących naprzeciwko siebie z
wyciągniętymi mieczami. Teraz dziura w lekkim obramowaniu nie wyglądała jak coś
najwspanialszego, a raczej jak dawno zapomniany ogródek. Budynki i doskonałe
wieże udawały parę ustawionych na sobie kamieni symbolizując potęgę Asdrubael
Vecta, który dodatkowo dla swojej własnej uciechy kazał wybudować trzynaście
pomników ukazujących Fundamenty Zemsty. Mało kto wiedział o co chodziło temu
władcy, który żyjąc już od ponad dziesięciu tysiącleci mógł całkowicie
zwariować, lecz mądry interpretator odnajdywał w tym jedną z największych potęg
Asdrybaela Vecta – inteligencję. To dzięki niej zniszczył rody panujące tutaj w
dawnych latach i przejął całkowitą władzę w Commorragh.
Drazhar zatrzymał się przy
jednej ze ścian zrujnowanego budynku. Wszedł w jego zgliszcza i zniknął z
widoku wszelkim zwykłym środkom wykrywania niebezpieczeństwa.
Dwójka dzieciaków dobiegła
do jednej z wysokich kolumn i padła przy niej wycieńczona. Bieg przez tak długi
kawałek mógł zmęczyć większość wysportowanych istot, a w szczególności młode
dzieciaki, które nie ćwiczyły całymi dniami maratonów.
– Ej, tata po nas przyjedzie,
prawda? – spytał młodszy patrząc ze strachem na okolicę. Miał dopiero
trzydzieści siedem lat. W eldarskim rozrachunku było to bardzo mało, bo jego
brat mając sześćdziesiąt trzy również uznawany był za zwykłe dziecko. Eldar
stawało się pełnoprawnym obywatelem po przynajmniej stu latach egzystencji.
– Oczywiście, że tak,
umówiliśmy się przy jego pomnikach – odpowiedział ze spokojem starszy i zaczął
rozglądać się na boki. Nie widział nic oprócz zniszczonych budynków i śladów po
potężnych pociskach w wielu pobliskich ścianach. – Na pewno nas znajdzie.
– Jesteś tego pewien? –
zapytał Mistrz Ostrzy stojąc dokładnie przed dwójką młodych istot, które
zwróciły wzrok na niego i tak otworzyły swoje oczy, że prawie wyszły z orbit.
Chcieli uciec, lecz szybkie ręce Egzekutora złapały ich za kołnierze bluz
zatrzymując w miejscu. Podniósł ich w górę i odwrócił twarzami w swoją stronę.
Były całkowicie białe, nawet przez wzgląd na brak jakiejś pobliskiej gwiazdy
nie powinny być aż tak kredowe. Egzekutor uśmiechnął się widząc tą prostą
emocję: strach. – Taką macie pewność, że Wielki Archont przyleci po byle jakie
dzieciaczki do Corespur?
– Myślę, że mają pewność –
stwierdził ktoś idący w stronę Drazhara. Skrzekliwy i głęboki głos mógł należeć
tylko do jednej istoty w całym Commorragh, Asdrubaela Vecta. Kogoś komu tylko
niektórzy nie musieli oddawać pokłonów. Jednym z takich osób był właśnie Mistrz
Ostrzy Drazhar – Żyjący Miecz. – Drazharze, mój Egzekutorze. Miałeś chyba
wykonać jakieś zadanie, a nie próbować zagonić na śmierć dwójkę młodych Eldarów.
– Nadal mam to w grafiku
Asdrubaelu – odparł Drazhar odwracając się i puszczając kołnierze braci, którzy
natychmiast podbiegli do Archonta i ukryli się za nim. Czarny płaszcz dochodził
do kostek, a ciemna zbroja wspaniale uwydatniała potężną i wyniosłą sylwetkę
Mrocznego Eldara. Hełm z dwoma rogami po bokach ochraniał głowę i miał w sobie
specjalny generator pola ochraniające użytkownika przed wszelkimi pociskami. –
Może mnie podwieziesz do Wysokiego Commorragh?
- Mogę to zrobić –
odpowiedział spokojnie Vect odwracając się i wzbudzając tumany pyłu swoim
długim płaszczem. Spojrzał w górą i wypowiedział jedno słowo: – Powrót. – Nagle
usłyszeli świst, gdy pojazd przyspieszył i znalazł się zaraz przed Wielkim
Archontem. Platforma bojowa będąca latającym jachtem antygrawitacyjnym miała
specjalne siedzenie dla władcy, a obsługiwana przez najlepszego kierowcę w
Commorragh stawała się burzą pewnej prędkości. Dwójka stojących po bokach
Inkubów pilnowała ciężkich lanc laserowych mogących przebić większość pojazdów
bez żadnego problemu, a z przodu znajdowało się działo ciemnej energii, z
którego na rozkaz samego Vecta można było wystrzelić straszliwy promień
zniszczenia. Po obu stronach tronu znajdowały się niewolnice przyczepione
łańcuchami do obroży na szyi. Miały rozkaz rozbawiać i cieszyć swoim pięknem
i obecnością Wielkiego Archonta.
Asdrubael wszedł z
dostojeństwem, nawet pośród rumowisk, na platformę i zasiadł na fotelu
pokazując miejsce przed sobą. Natychmiast zajęła je młodzież, a Egzekutor
spokojnie wszedł ostatni i nawet nie rzucił jakiegokolwiek spojrzenia w
kierunku dwójki wdzięczących się dziewczyn. Dzisiaj były obydwie rude. Vect
miał dziwne fantazje, które każdy musiał spełniać. Drazhar stanął przed
potężnym przednim działem i patrzył na obrzydliwą okolicę.
Straszne zgliszcza nagle
zaczęły znikać pod wielką prędkością pojazdu, którego nie odczuwał dzięki
specjalnym polom przeciw przeciążeniom wywoływanym tą szybkością. Teraz zaczęli
wznosić się coraz wyżej, aż dolecieli do Wysokiego Commoragh. Wielkich wież
będących siedzibą największych szefów całego miasta. Nagle pojazd stanął przed
jednym z balkonów, na który zszedł Drazhar. Nagle w jego dłoni znalazł się
miecz, który znała każda z ofiar: demiklavies. Teraz wystarczyło tylko przejść
do sypialni i wykonać zadanie.
Wyszło zbyt łatwo. Archont
Kabalu Ostatniej Nienawiści spał spokojnie, ale umrze dopiero rano od strasznej
trucizny niszczącej najpierw połączenia z kończynami, a potem cały układ
nerwowy, z mózgiem na czele, wywołując straszne halucynacje. Nikt nie chciałby
tak zginąć, lecz ci co nie zgadzają się z Vectem zawsze wiele tracą.
Najczęściej jest to życie.
CDN.