Od autora: Ten tekst powstał, gdy obejrzałem całą grę „Space Marines”. Jest w niej widocznych wiele rozejść pomiędzy ogólnym kanonem, a siłą Kosmicznego Marines. Wiele widać tam niedopowiedzeń i mało wyjaśnień. Mam nadzieję, że mój twór przybliży Was do tego wspaniałego uniwersum, które ma wiele różnych błędów... Jednak nie o nie tutaj chodzi, przecież Imperator jest jeden i to On nami rządzi. Czytajcie z imieniem Imperatora na ustach i w głowie oraz sercu. For the Emperor!
Kosmiczni
Marines, Synowie Imperatora, Anioły Śmierci – tak ich nazywano. Ludzie we
wspaniałych zbrojach, jak pradawni rycerze z dawnych wieków. Etos, który im
przyświeca nazywa się Codex Astartes. Zapisane w nim zasady mają nauczyć i
tworzyć najdoskonalszych wojowników, jakich ten świat jeszcze nie znał.
Wytrzymali fizycznie i psychicznie, potrafiący pokonać każde zło nie z tego
świata. Cztery Potęgi wyciągają obmierzłe ręce do ludzkości, po ludzkie dusze.
Czy ci wspaniali
wojownicy rozmyślają o tym? Nie! Oni po prostu niszczą wszystkich, próbujących
tego dokonać! Dlatego wykonują to, czemu nikt nie podoła. Są Synami Imperatora,
Boga władającego ludźmi.
To zwykła misja
Kosmicznych Marines. Zniszczenie wrogów Imperatora to ich główne zadanie i
tylko ono ma dla nich jakiekolwiek znaczenie. Reszta, ochrona Imperium i jego
społeczeństwa, ma mniejszą wartość. Nic nie jest ponad Imperatora! „Imperatorze
chroń nas ode złego”.
Brat-kapitan
Ixion, Kosmiczny Marine z Siódmej Kompanii Ultramarines, przechodził właśnie przez
automatyczne grube, czarne drzwi prowadzące na mostek jego okrętu, „Gniewu
Ultramaru”. Krążownik uderzeniowy przewoził Anioły Śmierci i obsługę statku,
dowodzącą podczas lotu oraz przygotowującą wojowników do bitwy.
–
Bracie-kronikarzu, czyż Astropaci nadal otrzymują sygnał z prośbą o pomoc? –
zapytał Ixion, spoglądając na wielkiego wojownika, stojącego obok. Miał na
sobie, podobnie jak kapitan, zbroję mocy. Grube płyty ceramitu połączone z adamantanem
mogły wytrzymać wiele potężnych uderzeń, mogących zniszczyć zwykły czołg,
dlatego właśnie Kosmiczni Marines byli oddziałami elitarnymi. Jedyną różnicą
pancerzy, tych dwóch Synów Imperatora, był rodzaj ochrony głowy. Kapitan miał
przyczepiony fioletowy hełm do pasa, a kronikarz, zamiast niego, posiadał kołnierz
wytwarzający pole ochronne, chroniące także przed psioniczymi atakami wroga.
Bronią, jaką posiadali, były miecze energetyczne schowane w pochwach. Psionik
na dodatek trzymał w dłoni kostur mocy, pomagający w używaniu tajemniczych mocy
Osnowy.
– Tak bracie-kapitanie
– odpowiedział spokojnym głosem Barus Lakiew, kronikarz Siódmej Kompanii. Miał
ciągle zamknięte oczy. – Nie dostałem od nich innej wiadomości.
Lecieli w
Spaczni, dlatego iluminatory okrętu pokazywały purpurową przestrzeń dookoła.
Niektórzy nie potrafili na nią patrzeć i wariowali, lecz nie Kosmiczni Marines.
Dla nich nie było rzeczy niemożliwych.
Niedaleko
chodził, od burty do burty, konsyliarz Aleksiej. Tak nakazał się zwać i nikt
nie próbował tego zmieniać. Wiadomo było, że z każdego bólu fizycznego ten
Kosmiczny Marine może cię wyleczyć. Ixion wielokrotnie bywał u niego, lecząc
rany odniesione w bitwach. Każdy Marine z tej kompanii wiedział również o tym,
że z bólem psychicznym należy zwracać się do Barusa Lakiewa, który swoim
spokojem potrafił rozwiązać każdy problem. Na mostku brakowało jeszcze jednego
dowódcy, kapelana Konrada Nieposkromionego. Tylko on potrafił utrzymać hart
ducha i wiarę w Imperatora, tak ściśle, w ponad setce braci bojowych. To
właśnie oni przewodzili tej części zakonu, dziesiątce oddziałów Taktycznych
Marines. Wojownicy ci, bardzo wszechstronni, potrafili używać nie tylko
boltera, ale również miecza łańcuchowego czy rakietnicy. Umieli dostosować się
do każdej napotkanej sytuacji. Brat kapitan był z nich dumny od wielu lat.
Wybierali się
właśnie na jedną z planet Segmentum Ultima – Boras Minor, którą podobno
zaatakowało Łaaa! Orków, istoty tak bezwzględne i wszędzie się panoszące.
Wyplenienie tej zarazy stało się olbrzymią trudnością. Jedyną możliwością było
niszczenie ich zgrupowań zanim zmienią się w siłę, mogącą zagrozić całemu
sektorowi. Dostali niedawno wiadomość, godzinę temu, i dlatego lecieli przez
Osnowę, by dotrzeć na czas i zniszczyć wrogów Imperatora. Jednakże wyruszali
tam tylko z jednego prostego powodu – byli najbliżej. Tak naprawdę ich kompania
była częścią rezerwową korpusu. Nie powinni się mieszać do zwykłych bitew bez
wsparcia.
– Bracie
Aleksieju, czyż kapelan nie zaszczyci nas obecnością na zebraniu przed bitwą? –
zapytał Ixion, spoglądając z lekkim zdziwieniem na konsyliarza, który miał na
sobie zbroję podobną do innych, ale jedyną różnicę stanowił kolor. Zbroja była
biała. Prawy naramiennik ukazywał godło zakonu, wyróżniające się błękitem, a
lewy czerwoną helisę, określającą działalność tego Kosmicznego Marine.
Dodatkowym wyróżnikiem był specjalny przyrząd, znajdujący się na prawym
karwaszu: Narthecium. Urządzenie to dzieliło się na dwie części: reduktor do
wyciągania genoziaren z poległych Marines i Carnifex – tłok wykorzystywany do
eutanazji na zbyt rannych wojownikach. Praca konsyliarza nie należała do
najłatwiejszych i najprzyjemniejszych.
– Może tak, ale
nie jestem pewien. Jak ostatnim razem z nim rozmawiałem o przybyciu, to
tłumaczył mi, że utrzymuje wiarę w naszych braciach swoimi kazaniami. Najprawdopodobniej
nasze oddziały są właśnie na jednej z modlitw w kaplicy.
– Mam taką
nadzieję – stwierdził Ixion i podszedł do kronikarza. Szturchnął go lekko
ramieniem. Psionik otworzył lewe oko. – Bracie, najpewniej rozmyślasz nad
strategią? – Barus kiwnął głową. – Mam pytanie, czy brat Tardiusz ma z nami
wyruszyć? Obudził się niedawno, parędziesiąt minut temu.
– Powinien,
jeśli chcemy utrzymać linię – odpowiedział enigmatycznie Lakiew. Robił to
bardzo często, kiedy zaglądał w psioniczne odmęty świata. – Wyruszyć musisz
również ty, bracie-kapitanie. Inaczej cała kompania przepadnie.
– Dziękuję za
twe miłe słowa – odparł Ixion i wyszedł. Zostawił na mostku dwójkę dowódców,
próbujących stworzyć plan w swoich głowach.
Tak jak
zakładał, odnalazł kapelana w kaplicy razem z setką braci bojowych, klęczących
i modlących się do Imperatora, proszących o Jego opatrzność. Przewodzący modłom
trzymał w górze, nad czarną mównicą, swój Arcanum Crozius. Był to specjalny
przedmiot kultu Imperatora, który wyglądał jak adamantowy buzdygan z głownią,
przypominającą dwugłowego orła Imperium. Dzięki polu energetycznemu kapelan
mógł go zmienić w zabójczy oręż, mogący przebić nawet potężne zbroje
Kosmicznych Marines. Dlatego właśnie kapelani byli uznawani przez zakon za
bardzo przydatnych wojowników na placu boju. Oczywiście liczyły się też ich
chwalebne okrzyki na cześć zakonu i Imperatora, zagrzewające wszystkich braci
do jeszcze większego wysiłku, by jak najszybciej zniszczyć wrogów.
– Chwalcie
Imperatora, gdyż Jego siła jest wszechwieczna! – krzyknął kapelan Lokiw,
nieprzerwanie patrząc w swoją broń. – Pamiętajcie, że każdy czyn dla Jego
chwały jest wszechwieczny! Każdy człowiek działający dla Niego jest
wszechwieczny!
– Chwała
Imperatorowi – odpowiedziała na zawołania setka braci bojowych.
Kapitan stał
przy drzwiach i czekał na zakończenie modlitwy.
– Wszystko
czyniliście i czynić będziecie dla Jego chwały oraz ukazania Jego
Wszechwiecznej Potęgi! Pamiętajcie o tym w czasie bitwy!
– Ta pamięć
pozostanie w nas na zawsze! – skończyli Kosmiczni Marines, powstając z klęczek.
Wszyscy odziani byli w zbroje mocy, tak samo jak ich duchowy przewodnik.
Wyróżniał go kolor pancerza i hełmu. Przyłbica w kształcie białej czaszki i
czarny odcień zbroi doskonale odznaczały go tłumie niebieskich braci bojowych.
– Bracie Lokiw –
oznajmił Ixion, kiedy wszyscy wyszli oprócz kapelana, który stanął przed
kapitanem. – Mam nadzieję, że nasze oddziały są gotowe do walki?
– Oczywiście bracie-kapitanie – odparł najspokojniej jak można wojownik,
wyciągając przed sobą broń. – Imperator da im siłę. Nie bójcie się o tę bitwę
kapitanie. Nikt nas nie powstrzyma w czasie ataku.
– Doskonale –
stwierdził, odwracając się Ixion. Musiał iść na mostek. Czuł, że nie wszystko
idzie po jego myśli.
Barus Lakiew
stał właśnie odwrócony placami do wejścia, gdy wpadł przez nie kapitan. Wyczuł
jego obecność. W Osnowie większość istota miała odzwierciedlenie w kształcie
jakiegoś punktu osobowości. Ixion podszedł do kronikarza, a ten odwrócił się
szybko do niego, trzymając w dłoni kostur.
– Mam nadzieję,
że kapelan się odnalazł? – zapytał Barus.
– Odnalazłem go
z braćmi, ale mam pytanie – odpowiedział kapitan. – Czy nie czujesz czegoś
dziwnego?
– Nie, nic nie
czuję – odparł kronikarz i odwrócił się pośpiesznie.
Wyszli z Osnowy
i wpadli na pobojowisko. Wszędzie fruwały ciała zabitych imperialnych
żołnierzach i zniszczone statki. Ciekawe, nie było widać śladu innych
jednostek. Jakby coś uderzyło we wszystkie okręty i je zniszczyło, zmiażdżyło,
spowodowało wybuch głównych generatorów i zbrojowni. Wyglądało to na sabotaż,
zniszczenie przez jakiś potężny pancernik lub parę niszczycieli. Niemożliwe, by
spowodowali ten pogrom Orkowie. A może...
– Astropaci,
macie jakiekolwiek wieści z miasta? – zapytał kapitan, odwracając się do
dziesięciu ludzi w purpurowych szatach siedzących w kółku.
– Nadal jedynie
sygnał o pomoc bez żadnych innych wieści – odpowiedział mu jeden z nich,
najstarszy. – Staram się odnaleźć jakiegoś astropatę na planecie, ale nie
wyczuwam żadnego.
– To może być
pułapka – stwierdził cicho Ixion. – Musimy jednak sprawdzić, co tam się dzieje…
Pilocie – zwrócił się do jednego z siedzących przy konsolecie członków załogi.
Był on serwitorem podłączonym kablami do statku i całego
bioniczno-mechanicznego mózgu. Mógł dzięki temu wiedzieć o wszystkich jego
problemach i w sekundy przetworzyć informacje. – Musicie nas przeprowadzić
przez ten rój szczątków.
– Rozumiem –
oznajmił spokojnym głosem półczłowiek-półrobot. – Nakierowuję statek na wybraną
i najbezpieczniejszą trajektorię do atmosfery.
– Bardzo dobrze
– odparł kapitan, kiwając ręką do kronikarza, by ten za nim poszedł. Wyszli i
skierowali się do zbrojowni. – Musimy szybko zebrać wszystkich i przygotować do
bitwy. Nie jestem pewien, ale wydaje się, że od razu wpadniemy we wrzącą zawieruchę.
– Niedobrze –
orzekł kronikarz, stukając swoim kosturem mocy o pokład z adamantanu. – Nigdy
bym nie sądził, że Chaos działa z Orkami, a już na pewno nie w taki sposób, by
zniszczyć całą armadę statków. Jednak to niemożliwe, żeby Orkowie sami tego dokonali.
– Niektóre
okręty zostały zmiażdżone – dodał Ixion, idąc obok psionika. – Nie
przypuszczam, żeby okręty Chaosu mogły coś staranować... A może to Orkowie, ale
w spółce z heretykami?
– Zgadzam się –
potwierdził Barus. – Moim zdaniem żaden Ork nie poszedłby na tak idiotyczny
układ z Chaosem. Musimy zebrać braci i sprawdzić całą planetę.
– Racja –
kapitan wyciągnął komunikator, łącząc się z mostkiem. – Sprawdzić skanerami
całą planetę. Chcę wiedzieć wszystko, co można, o poczynaniach i ruchach wroga
oraz o najdziwniejszych odczytach i zniszczonych miejscach. Przesłać wiadomość
do braci, by stawili się w zbrojowni. Rozumiemy się?
– Oczywiście,
panie – odpowiedział serwitor.
Zbrojownia, jak
wiedzieli wszyscy Kosmiczni Marines, była dostępna jedynie członkom zakonu –
braciom bojowym i serwitorom specjalnym. W niej znajdował się sprzęt każdego z
wojowników. Niektóre przedmioty należały do artefaktów bojowych i korzystali z
nich jedynie weterani.
Pierwsi dotarli
do niej kapitan z kronikarzem. Znajdowali się tam tylko serwitorzy, czyszczący
dodatkowy rynsztunek bojowy, który musiał być gotowy do natychmiastowego
użycia. Z uzbrojeniem podstawowym Marines rozstawali się tylko wtedy, kiedy
uległ zepsuciu lub nie działał poprawnie. Sami go czyścili i dbali o niego. Wszystko
musiało być doskonałe, tak jak oni sami. Byli zakonnikami, dlatego dzień, który
nie należał do bitew, przeznaczali na modlitwę i doskonalenie samych siebie, by
stać się najwspanialszym przedłużeniem woli Imperatora.
–
Bracie-kapitanie, bracie-kronikarzu – mówili i kiwali głowami wszyscy,
wchodzący do zbrojowni, bracia bojowi. Setka wojowników bez najmniejszych
kłopotów zmieściła się w olbrzymim pomieszczeniu, wypełnionym po bokach półkami
z rynsztunkiem. Marines zebrali się w dziesięcioszeregu, ustawieni oddziałami w
kolumnach z sierżantem na czele i krzyknęli: – Czekamy na rozkazy!
– Doskonale –
odpowiedział kapitan, przechodząc od prawego do lewego rzędu i obchodząc
naokoło wojowników. – Mam nadzieję, że wasza werwa pozostanie z wami do końca
bitwy. Nie wiem, na razie, z czym dokładnie mamy do czynienia. Są tylko
doniesienia o Łaaa! Orków na tej planecie. Mamy... Chcę byście ich zniszczyli.
Rozumiemy się?!
– Tak,
bracie-kapitanie! – odkrzyknęli zebrani Synowie Imperatora, a ich głos rozniósł
się po całym statku.
– A więc dobrze.
Każdy z was dostanie informacje o punkcie do walki. Możemy jednak natrafić na
coś innego niż Orkowie. Musicie być gotowi i ostrożni. Możliwe, że są tam
Kosmiczni Marines Chaosu. Pamiętajcie bracia o tym, że...
– Nie wiemy, co
to strach! – wyskandowali natychmiast wojownicy. To była ich największa i
najważniejsza sentencja – „Nie wiemy, co to strach, bo my nim jesteśmy”.
– Doskonale.
Tego oczekiwałem. W czasie przygotowań dostaniecie resztę informacji –
powiedział na koniec Ixion, wychodząc ze zbrojowni. Nie miał już w niej nic do
zrobienia. Pancerz i broń podstawową nosił zawsze. Resztę wezmą jego żołnierze.
– Kapitanie,
przesyłam informacje reszcie z grupy uderzeniowej – powiedział serwitor
monitorujący pracę systemu łączności. – Planeta Boras Minor jest zwykłym
światem. Nie ma na niej wielkich potworów, czy olbrzymich gór. Przypomina –
wiadome było, że mówi te wiadomości czytając z pokładowej biblioteki –
najdawniejszą Terrę wiele tysiącleci temu. Znajdują się na niej połacie lasów i
duża ilość mórz z oceanami. Planeta ma jedynie jedno wielkie miasto dzielące
się na dwie części. Boras – północ i Minor – południe. Oddziela je mur, dlatego
nie można zdobyć miasta od razu, gdyż jest podzielone na dwoje. Na planecie
stacjonują Planetarne Siły Obronne i Systemy Siły Obronnej, ale te drugie jak
widzieliśmy zawiodły. Planeta nie jest zbytnio bogata naturalnie, lecz warunki
życia dla kolonistów są bardzo przystępne. Koniec informacji o planecie –
zakończył wywód serwitor.
Niektórzy z Kosmicznych
Marines odetchnęli stojąc w thunderhawku wraz z czcigodnym drednotem Tardiuszem
wyposażonym w sześciolufowe działko i szpony energetyczne w lewej ręce.
Drednoty były
specjalnymi maszynami przechowującymi śmiertelnie rannych Marines, by mogli ponownie
wysyłać ich w bój za Imperatora. Jedynymi osobami dostępującymi tego zaszczytu
mogli być weterani lub chwalebni bohaterowie zakonu. Tych pojazdów nie było
zbyt wiele i każdą ich stratę opłakiwano oraz starano się zapobiec we wszelki
możliwy sposób. Zbudowanie potężnego ceraminito-adamantowego pancerza i
sarkofagu zajmowało najczęściej parę wieków. Dlatego właśnie uważano tych
potężnych wojowników za wspaniałych żołnierzy i wsparcie. Każdy czuł do nich
szacunek z powodu wielu lat wojowania w imię Imperatora.
Jednak drednot
nie wyglądał jak najwspanialsza maszyna Imperium – Tytan. Specjalny sarkofag
mieścił się w prostokątnym pancerzu i miał małe okienko pozwalające widzieć
prowadzącemu, który na zawsze zostawał przykuty do maszynerii, gdyż
podtrzymywała życie śmiertelnie rannego bohatera, by walczył wciąż i wciąż. Z
tyłu znajdował się silnik spalinowy ruszający całym pojazdem. Dzięki łączeniom
nerwów z mózgiem maszyny kierowca mógł nią władać jak własnym ciałem. Odczuwać
jej ból i również widzieć jej oczyma – czujnikami wbudowanymi w różne części.
Po bokach były potężne ręce mogące być wymieniane na różnoraką broń, którą
preferował bohater za życia.
– Kapitanie, mam
dane, o które pan prosił – oznajmił po chwili ciszy serwitor do samego dowódcy,
który szybko połączył również kronikarza znajdującego się też w transporterze
wraz z dwoma taktycznymi oddziałami. Na jego specjalny rozkaz wzięli po dwie
rakietnice i cztery, z sierżantem, miecze łańcuchowe do drużyny. Reszta zabrała
to co uważała za stosowne. Taktyczny Marines byli przygotowani do walki ze
wszelkim przeciwnikiem, chociaż preferowali broń dystansową o średniej długości
ostrzału, taką jak boltery, karabiny plazmowe, termiczne, czy miotacze ognia.
Tylko na życzenie kapitana, najlepsi w bliskiej walce, wzięli właśnie inny
oręż. – Jak wykazały skany planety, znajduje się na niej jedynie jedno wielkie
miasto z okolicznymi i rozsianymi wioskami, które już nie istnieją. Zostały
spalone, najpewniej przez bandy Orków. Łaaa! zbliża się nieprzerwanie do głównej
bramy miasta. Jak pewnie pan wie, na około miasta znajduje się fosa ze
zwodzonymi mostami. Nie jestem pewien, w jaki sposób Orkowie chcą dostać się do
miasta, którego mosty są podniesione. Nie mogłem się połączyć z komputerem na
planecie. Nie jestem pewien czemu, lecz wszystkie komunikatory na planecie są
zniszczone. Nawet Orkowie nie posiadają niczego takiego. Głucha cisza na
wszystkich falach. Ze skanów wiem, – mówił monotonnie suche fakty – że Orkowie
zatrzymali się dwadzieścia kilometrów od miasta w okolicznych górach. Gdyż
miasto znajduje się w głębokiej dolinie. Możliwe, że dlatego nie działają
komunikatory, chociaż w to wątpię. Nie wiem co dzieje się w mieście. Planetarne
Siły Obronne mogą być zniszczone, a przynajmniej ich siła może być mocno nadszarpnięta.
– Dziękuję
serwitorze – oznajmił kończąc połączenie kapitan. Nosił hełm, tak samo wszyscy
jego wojownicy. Uznawał, że pokazywanie twarzy jest oznaką pychy, której nie
może być w sercach Synów Imperatora. Połączył się z pilotami transportowca. –
Dowieziecie nas do lotniska w mieście?
– Przepraszam
bracie-kapitanie – odpowiedział sucho jeden z pilotów – Nad miastem zaszły duże
chmury i nie jestem pewien, czy przelecimy bez szwanku przez nie albo musimy
nadrobić wiele drogi naokoło. Miałem się połączyć z panem za chwilę.
– Wyprzedziłem
zdarzenia – stwierdził uśmiechając się lekko Ixion – Zawsze Imperator kieruje
naszymi czynami. Postarajcie się zeskanować te chmury i przelecieć w ich
najmniej gęstym punkcie. Jeśli nie na lądowisku, to wylądujcie na głównej
drodze. Tylko nie piętnaście kilometrów od murów, ale bliżej. Rozumiemy się?
– Oczywiście
bracie-kapitanie, bez odbioru.
Lądowanie
przeszło bez problemów. Gdy przelecieli chmury udało im się zakołować i szybko
znaleźli doskonale gładki pas ziemi do wylądowania.
Thunderhawki nie
potrzebowały lądowisk. Trzy silniki odrzutowe dwuprzepływowe służyły do
przyspieszania, a dwa z nich zamontowano na dwóch skrzydłach, by korygowały
kurs oraz ściszały lecącą jednostkę, to nie mogło się nimi sprowadzić transportowca
na ziemię bez kół w podwoziu, dlatego wprowadzono dysze wylotowe w spodzie
pojazdu. Tworzyły one specjalną i spowalniającą poduszkę powietrzną, która
dawała również możliwość wykorzystania jej, jako silnika pomocniczego w lotach
kosmicznych. Transportowiec miał na wyposażeniu działo bojowe i podwójne działa
laserowe na krótszych skrzydłach, które znajdowały się nad tymi z silnikami
dwuprzepływowymi dla poprawy sterowności w lotach atmosferycznych, oraz cztery
podwójne ciężkie boltery.
Po wylądowaniu
transportowiec poleciał po zbrojmistrza i wieżyczki tarantula na rozkaz
kapitana. Musieli się tutaj okopać i wycofać się do miasta, lecz druga opcja na
razie nie wchodziła w grę. Orkowie najprawdopodobniej już ruszyli, w jakiejś
części, w to miejsce i zaatakują. Najprawdopodobniej bandą wyposażoną w
szybkie, ale lekkie pojazdy. Jeśli nikt z nich nie wróci do Łaaa!, Orkowie
połapią się, że coś się stało, dopiero, gdy Kosmiczni Marines już znajdą się w
mieście.
–
Bracia-sierżanci – zwrócił się do dwóch stojących niedaleko wojowników w
czerwonych hełmach ze złotą czaszką na czole. Kolor hełmu właśnie oznaczał
przynależność do wyższej rangi. – Mam nadzieję, że macie sześciu podopiecznych
z mieczami? – Kiwnęli głową. – Doskonale. Bracie Warniuszu pójdziecie ze swoimi
trzema wojownikami ze mną, a ty bracie Klaudiuszu ruszycie z
bratem-kronikarzem. – Barus podszedł do nich i przysłuchiwał się rozmowie. –
Rozdzielimy się na trzy oddziały. Reszta zostanie na tej drodze i zaczeka na
brata-zbrojmistrza. On zajmie się obroną tego przyczółka. My rozdzielimy się i
wyruszymy na boki. Schowamy się w dołach po obu stronach drogi i zaczekamy na
pojazdy Orków. Najpewniej przejadą obok, a wtedy zaskoczymy ich z oddziałami na
środku ulicy. Zamkniemy ich w ścisku i wytniemy. Nie jestem pewien, czy będą
same pojazdy, dlatego właśnie was wezwałem. Nie jesteśmy jednostką głównie
ofensywną, lecz tutaj przede wszystkim chodzi o obronę miasta. Gdy zatrzymamy
Łaaa! będziemy mogli zniszczyć ich sami lub wezwać inną kompanię. Chociaż mam
cichą nadzieję, że sobie poradzimy. Rozejść się.
Gdy sierżanci
poszli do swoich oddziałów przekazać rozkazy, kronikarz odezwał się po raz
pierwszy, od kiedy weszli do zbrojowni:
– Tardiusz musi
utrzymać linię.
– Wiem –
oznajmił kapitan. – Dlatego właśnie stanie na samym przedzie umocnień i
zatrzyma szaloną jazdę Orków. Wtedy my zajmiemy się nimi.
– Rozumiem.
Zbrojmistrz
przybył dziesięć minut później informując, że Orkowie wysłali właśnie swoje
pojazdy. Prawdopodobnie znajdowały się tam transportowce z oddziałami
naziemnymi. To trochę ułatwiało sprawę dla nich i chcieli to wykorzystać.
Kapitan i
kronikarz ze swoimi oddziałami Alpha i Beta zajęli rowy, a na środku drogi
powstał ceramiczno-adamantowy mur przywieziony przez zbrojmistrza, za którym
skryli się Taktyczni Marines i działka tarantula – automatyczne stanowiska
ogniowe wyposażone w dwa ciężkie boltery. Było takich pięć, w różnych odstępach
muru. Tardiusz właśnie stał za tym pośrodku i celował ze swojego działa na
środek ulicy. Czekał na ruch wroga. Czekał na przyjazd Orków i innych wrogów
Imperatora. Miał zamiar ich zniszczyć. Wszystkich!
Orkowie
przyjechali, tak jak było zaplanowane, za około dwadzieścia minut. Parędziesiąt
pancerfur i bojowych wozów przybyło, i zatrzymało się czterysta metrów od muru.
Czekało. To lekko zaskoczyło Kosmicznych Marines, ale zaraz wrogowie ruszyli do
przodu na barykady. To był błąd. Tardiusz zaczął, jako pierwszy strzelać, a
potem doszedł ostrzał z tarantuli. Sześć stanowisk zalało wrogów ogniem
bolterowym. Dziesięć pierwszych pojazdów zniknęło za chwilę w dużych wybuchach.
Reszta przeleciała po ich szczątkach i pomknęła dalej strzelając ze swoich
karabinów. Tysiące pocisków uderzyło w potężny pancerz drednota i mur. Nie
mogło się przebić, nie tak słabą siłą, lecz za późno na to wpadli. Kapitan z
kronikarzem już wyskoczyli i zaatakowali od tyłu, a Kosmiczni Marines wstali
zza muru i zaczęli ostrzał ze swoich rakietnic, bolterów, karabinów plazmowych.
Lekkie pojazdy nie miały żadnych szans w tym ścisku. Pociski przebijały się
przez lekką plastal. Zwykłe blach Orków nie mogły zatrzymać tego ostrzału. Za
dwie minuty było po wszystkim. Sierżanci z dowódcami zajęli się starającymi się
uciec na piechotę Orkami, a reszta z oddziałów wyszła zza umocnień i strzelała
do pozostałych przeciwników. Tą bitwę wygrali bez żadnych strat. Tak jak
opisywał Codex Astartes.
Kapitan
zarządził odwrót do miasta. Wojownicy wyruszyli, a zbrojmistrz z serwitorami
zajął się rozmontowywaniem przyczółka i przewożeniem go na krążownik
thunderhawkiem.
– Mieście Boras!
– krzyknął brat-kapitan wspomagany przez głośnik w hełmie do zamkniętej bramy
głównej i podniesionych mostów. – Nakazuję wam w imię najświętszego Imperatora
otworzyć te wejście! – Odpowiedziała mu cisza. – Ponawiam rozkaz! Opuście mosty
i otwórzcie nam bramę! – Na właśnie ten rozkaz most powoli zaczął opadać w
kierunku głębokiej fosy. To co było w środku nie wyglądało normalnie.
Brat-kapitan
Ixion szedł właśnie po głównej ulicy dużego miasta Boras. Miał w swoich
dłoniach bolter klasy Stalker. Karabin z lunetą o średnim przybliżeniu. Broń
nie należała do snajperek, a jedynie mogła za nią uchodzić. Marine wziął ze
sobą również dwa magazynki z boltami klasy Kraken, które doskonale przebijały
pancerze mocy.
Rozglądał się po
okolicy w swoim hełmie. Szedł sam, ale wiedział, że na krążowniku stacjonuje
dwudziestu Kosmicznych Marines mogących natychmiast spaść z nieba i go wspomóc.
Chciał sam sprawdzić co się dzieje w pałacu, który znajdował się dokładnie
pośrodku miasta. Mur dzielił go na dwie części.
W mieście nikogo
nie było i to oczywiście najbardziej zadziwiło kapitana, który zdecydował, że
sam wyruszy by to sprawdzić. Nie powinien, a przynajmniej z jakimś oddziałem,
lecz Ixion wiedział o całym Codex Astartes o wiele więcej niż jego bracia.
Dlatego właśnie wyruszył samodzielnie, ale nieprzerwanie wysyłał sygnał ze
swojej zbroi do krążownika uderzeniowego i zbrojmistrza znajdującego się przy
głównej bramie z resztą oddziału. Zanim ich zostawił, kazał bronić głównego
przejścia i sprawdzić, czemu brama otworzyła się samoistnie. Bardzo możliwe, że
spowodowane to było Duchem Maszyny mostu. Weryfikował to zbrojmistrz z paroma
serwitorami. Mieli natychmiast wysłać wiadomość jak się czegoś dowiedzą. Zrobił
tak, bo Codex Astartes informował: "Kapitan Kompani ma prawo wyruszyć
samemu na misję, jednak musi dbać o swoje i oddziałów bezpieczeństwo."
Brat-kapitan
zauważył na dachu jakiś cień. Skierował tam lunetę i przybliżył obraz. To był
flaga... Ultramarines.
– Na Imperatora
– oznajmił i pobiegł w kierunku budynku. Dobiegł do ściany chowając się w
czasie przejścia koło stojących bezpańsko pojazdów. Całe ulice były nimi
zaśmiecone. Wyglądało to tak, jakby wszyscy ludzie po prostu odeszli od pracy,
a to nakierowało myśli w jedną stronę: Chaos. – Bracie-kronikarzu – połączył
się z psionikiem przez komunikator w hełmie. – Nie wyczuwacie jakiś mrocznych
energii?
– Nie, nic nie
wyczuwam bracie – odpowiedział Barus Lakiew. – Nawet nie mogę odnaleźć w
Osnowie skupiska Orków, a to budzi moje złe przeczucia. Nie jestem pewien co
się dzieje. Jakby całą planetę zasnuł jakiś Cień.
– Dziękuję, bez
odbioru – stwierdził na koniec Ixion dochodząc właśnie do głównych drzwi. Oparł
się plecami o ścianę i delikatnie nacisnął klamkę lewą dłonią. Puściła bez
problemów, a wejście zaraz stało otworem.
Wpadł jak
błyskawica. Ćwiczył to wielokrotnie przez sto lat w różnych sytuacjach. Wszedł
rozglądając się po bokach i trzymając bolter wysoko z lunetą przy prawym oku.
Celownik połączony był z hełmem, dlatego można było z niego korzystać bez
podnoszenia broni, ale kapitan lubił swoje dawne odruchy, a nic go nie
kosztowały. Lepiej zawsze być przygotowanym na zły obrót spraw. Dlatego po
rozejrzeniu się skoczył do przodu robiąc przewrót i doskakując do jednego z
filarów dużego holu. Przywarł do niego i popatrzył dokładniej na to co go
otacza. Za sobą miał otwarte drzwi wejściowe do budynku. Znajdować się musiał w
jakimś administracyjnym gmachu. Ścian, oprócz tych znajdujących się od strony
wejścia, nie było. Zamiast nich były tam okienka dla klientów. Może to poczta?
Nie miał pewności, gdyż nie widział żadnych listów. Pomieszczenie było
opustoszałe tak samo jak całe miasto. Nie podobało mu się to. Maczanie się
Chaosu do Imperium zawsze zostawia nadzwyczajne ślady. Odszedł od filaru i
skierował się do jednego z okienek. Zaraz spostrzegł, że przy tym najbardziej
po lewej znajdują się drzwi. Sprytnie ukryte za kolumną. Musiały prowadzić do
jakiś pomieszczeń służbowych. Taki też napis tam zobaczył. Przyczepił się do
ściany i znowu delikatnie nacisnął klamkę lewą dłonią. Odsunął drzwi szybko na
oścież i zaczekał chwilę. Nic się nie stało. Połączył się z celownikiem i wystawił
broń zza framugi. Nie zobaczył nic złowrogiego. Wszystko wyglądało czysto i
perfekcyjnie... To było niemożliwe. Nie tutaj. Wyszedł zza ściany i rozglądnął
się po wszystkich kątach. Nic nie spostrzegł. Po prostu długi korytarz z
wieloma bocznymi drzwiami prowadzącymi najpewniej do łazienek i różnych pokoi z
papierami administracyjnymi. Otworzył każde drzwi i wszystkie szafki, lecz
oprócz doskonale ułożonych stert dokumentów, kubków, łyżeczek i innych zastaw
nie znalazł nic ciekawego. To go lekko przeraziło. Taka dokładność była
szanowana, ale nie wtedy, gdy nikogo nie ma w mieście. Jak uciekali, to musiało
się stać coś dziwnego. To było niemożliwe, by nic nie zostało przewrócone,
zniszczone. Brak jakiegokolwiek błędu. To niewykonalne. Czuł ewidentny strach...
– "My nie
czujemy strachu" – powiedział jeden z najważniejszych cytatów z Codex
Astartes. – To my go stwarzamy w umysłach naszych wrogów.
Brat-kapitan
wszedł przez ostatnie drzwi. Za nimi znajdowały się schody. Bardzo wysokie.
Prowadziły na samą górę. To było ciekawe. Nie był pewien co znajdowało się w
innych pomieszczeniach budynku, lecz może zwykłe mieszkania. Sprawdzi to potem.
Zaczął wchodzić po betonowych schodach. Miał skierowany bolter w stronę drzwi,
a oczami za czerwonymi wizjerami nieprzerwanie rozglądał się. Nagle poczuł jak
coś jest nie tak. Nacisk schodka był zbyt słaby. Musiał być... Cofnął nogę w
grubym, opancerzonym bucie. Wystrzelił parę boltów w kolejne schodki przed
sobą. Tak jak myślał. Dziesięć z nich było pułapką, zawaliły się po trafieniu
potężnym pociskiem z rdzeniem ze zubożonym uranem. Pięć metrów będzie musiał
skoczył. Pięć metrów w grubym ceramitowym pancerzu nie było łatwym wyzwaniem.
Jednak on był Kosmicznym Marines. Miał węglowy egzoszkielet, który o dwieście
pięćdziesiąt procent powiększał, i tak wielką, siłę nadczłowieka. Wyskoczył bez
problemów i wylądował na kolejnym schodku, dwa od przepaści. Popatrzył w dół.
Przynajmniej dwadzieścia metrów spadania, to nawet dla niego za dużo. Nie
wydostałby się sam. Szybko poszedł po schodach na górę, nie patrząc już w tył.
Otworzył drzwi
kopniakiem i wypadł zza nich robiąc przewrót oraz lądując w przyklęku.
Rozejrzał się z bolterem przy hełmie. Luneta przydała się i to bardzo. Dzięki
temu obejrzał okoliczne dachy. Nie zobaczył nikogo. To nie było zaskoczeniem.
Flaga Ultramarines powiewała nieprzerwanie przy jednym z rogów.
Wstał i
skierował się do kolejnej nadbudówki, prowadzącej najpewniej do jakiś mieszkań.
Może tam kogoś spotkam – pomyślał. Każdy z budynków oprócz paru anten i wejść
na klatkę niczego nie miał ciekawego. To nie wyglądało na normalne miasto. Na
pewno nie było takie dawniej. To przypominało nową i niezamieszkaną nigdy
wcześniej przestrzeń mieszkalną. Otworzył drzwi i spojrzał w głąb. Dzięki
implantom w oczach i noktowizorowi w hełmie mógł zobaczyć rzeczy w prawie
całkowitych ciemnościach. Dlatego był właśnie Kosmicznym Marines, a nie jakimś
zwykłym żołnierzem. Zobaczył przepaść na jakieś pięćdziesiąt metrów długości i
szerokości. To go naprawdę zaskoczyło. W całym kapitańskim życiu nie odkrył
takiej pustki. Po prostu wielkie pomieszczenie nie było zagospodarowane do
niczego. Prostopadłościan z górnym wejściem, a jego schody... Nie istniały. Nie
można było zejść, ale Ixion dostrzegał kogoś na dole.
– Kim jesteś?! –
krzyknął podnosząc lunetę i przybliżając zoom do postaci. To był jakiś cywil z
beżowej koszuli i czarnych spodniach. Miał czarne włosy i zielone oczy. Jego
ciało nie było umięśnione, nie mógł być więc żołnierzem. Na pytanie nawet nie
podniósł głowy. Kapitan ponowił rozmowę. – Kim jesteś, na Imperatora,
człowieku?!
– Ocalałym! –
odpowiedział cywil i podbiegł bliżej, do samej ściany i patrzył w górę
przymrużając oczy. – Jesteście Kosmicznym Marines?
– Dokładnie
sługo Imperatora – odparł kapitan starając się wymyśleć sposób, jak tamtego
człowieka wyciągnąć. To nie będzie proste. – Będę musiał cię wyciągnąć, ale
jak, na Oko Terroru, się tam znalazłeś?
– Nie wiem
Aniele Śmierci. Obudziłem się po prostu w tym miejscu.
– Dobra,
zaczekaj. Zaraz cię wyciągnę.
Ixion nic nie
zobaczył w środku, a więc obszedł rogi dachu. Było tak jak zakładał. Cały
budynek okalał kabel grubego drutu przewodzącego prąd. Mógł bez problemu go
użyć. Jego długość wynosiła, ze sto metrów. Odciął główną część od prądu
mieczem energetycznym i łatwo poodrywał przewodnik od betonowych ścian, do
których przyczepiony był cienkimi paskami plastali. Zrzucił koniec na dół
dziury i wyciągnął cywila. Jego zbroja ważyła więcej niż ten człowieczek.
– Dobrze, a więc
nic nie wiesz? – zapytał retorycznie, ale mężczyzna odpowiedział kręcąc głową.
– Niezbyt dobrze, sługo. Będę musiał wyruszyć w dalszą drogę do pałacu. Ty,
wyrusz w stronę głównej bramy i odnajdziesz brata-kronikarza. On może otworzy
twój umysł. Masz komunikator – podał mu małe urządzenia z torby przy pasie. –
Jeśli zaświeci się zielona lampka odbierz, będzie to dzwonił ktoś do ciebie.
Jak czerwona. Najlepiej uciekaj. Rozumiemy się?
– Tak panie –
odparł człowiek i skierował się do wejścia do poczty.
Kosmiczny
Marines, ubezpieczył się. Gdyby jego komunikator w hełmie padł, natychmiast ten
znajdujący się u sługi zapali się na czerwono karząc krążownikowi uderzeniowemu
"Gniewowi Ultramaru" natychmiast wysłać dwa składy Taktycznych
Marines, którzy pomogą w walce. To była jedna z informacji w Codex Astartes:
"Pełne bezpieczeństwo."
Ixion ocenił
odległość pomiędzy budynkami i przeskoczył cztery metry. Przebiegł długość
dachu i znowu skoczył. Coś takiego było dla niego łatwizną. Walczył z demonami
Chaosu, Orkami, Tyranidami, Nekronami – nic nie mogło go zaskoczyć na dłuższą
metę. Odkrył już czemu tamte pomieszczenie było puste. Ktoś po prostu wszystko
wymontował. To zdawało sie idiotyczne, lecz może takie nie było...
Po dwudziestym
skoku zobaczył majaczące iglice. Oznaczało to tylko jedno: zbliżał się do
pałacu. Dwa budynki przed zatrzymał się i rozejrzał korzystając z lunety. Tak
jak myślał, wrogowie są właśnie tutaj. Dwóch Kosmicznych Marines Chaosu z
Legionu Dzieci Imperatora, zdrajców przeszłych na stronę Slaanesha, właśnie
stało na kolejnym dachu i patrzyło na poboczne ulice. Dobrze, że nimi nie
podróżował. Ocenił odległości między celami i podszedł do krawędzi dachu.
Przyklęknął ukrywając się za małym murkiem chroniącym przed upadkiem z
wysokości. Zmienił magazynek na ten z pociskami Kraken. Wycelował w głowę jednego
z przeciwników. Strzelił trafiając bez problemu. Kiedy wróg osuwał się, drugi
odwrócił się chcąc sprawdzić, czemu coś z tyłu zachrzęściło, to były łączenia w
zbroi, ale nie zdążył niczego sprawdzić, gdyż drugi bolt z bolteru klasy
Stalker przebił jego mózg lecąc nad grubym i wysokim naramiennikiem pancerza
mocy.
– Dobrze –
stwierdził brat-kapitan przeskakując kolejny dach. Nie zobaczył nikogo w
okolicy, żadnych innych strażników na dachach. To nie było prawidłowe. Żaden
normalny oddział Kosmicznych Marines nie popełniłby tak karygodnego błędu.
Jednak to byli zdrajcy, plugawi heretycy.
Ixion zlustrował
całą przestrzeń przed wielką bramą pałacu. Nikt nie pilnował wejścia. Dosłownie
nic. Żaden automatyczny bolter, ani jakikolwiek oddział kultystów. Otworzył
drzwi w nadbudówki na tym dachu. Odnalazł schody i zszedł nimi, sprawdzając
wszystkie kąty. Tak jak myślał, nikogo nie odnalazł, choć był to budynek
mieszkalny. Pokoje były puste i oczyszczone ze wszystkiego. Nikt tam nie
mieszkał.
Wyszedł na
ulice, dokładnie naprzeciwko wejścia do pałacu. Nic go nie zaskoczyło, dlatego
pobiegł do bramy i zaklął, gdy ciało zatrzymało się na środku drogi. Nie mógł
się poruszyć. Nawet egzoszkielet odmawiał na jego bodźce. To oznaczało tylko
jedno.
– Witajcie
kapitanie Ixion – powiedział diabolicznie miły dla ucha głos podchodzącego do
niego potwora. Demonetki, służebnicy Slaanesha. – Myślałam, że przybędzie was
więcej. Na to liczyłam, gdy wezwałam pomocy. A tu ci niespodzianka. Sam
brat-kapitan Siódmej Kompanii do nas przybył! – krzyknęła demonica i machnęła
dłonią. Z okolicznych budynków wybiegło czterdziestu Kosmicznych Marines
Chaosu, w tym dziesięciu Marines Kakofonii z blasterami dźwiękowymi. To właśnie
ich wystrzały zatrzymały jego ciało. Skupiona wiązka fal wyłączyła większość
systemów zbroi i powstrzymywała ruch. Nie było dobrze. – Myślę, że spodoba ci
się w naszym pałacu rozpusty?
– Najpewniej nie
– odpowiedział zły za swoją nieostrożność kapitan, lecz nie pokazał tego w
głosie. – Myślę, że twój lubieżny uśmieszek zniknie, gdy bolt z mojego Stalkera
przebije twoją głową i zrobi z niej miazgę.
– Ciekawe jak to
zrobisz? – spytał idący w tą stronę sierżant Dzieci Imperatora. Widać to było
po jego spaczonej twarzy. Nie nosił hełmu, gdyż głowa nie zmieściłaby się tam.
Włosów nie miał, a zamiast nich kolce dziwnie wbite w ciało w kształt koła. –
Mam nadzieję, że twoi braciszkowie już tutaj idą? – zapytał głosem udającym
nadzieję i szyderstwo. Język tak miękki i obrzydliwy mieli jedynie słudzy Boga
Rozpusty. – Nie zostawiliby swojego kapitanka na zatracenie? Prawda?
– Nie, nie
zostawiliby na zatracenie – odparł Ixion widząc czerwoną lampkę w swoim hełmie.
Komunikator nie działał już od dłuższego czasu. – Będzie ciekawie – pomyślał,
gdy jego autozmysły wyciągnęły z powietrza ten jeden, niepowtarzalny dźwięk. –
Na pewno nie bez walki – stwierdził i poczuł jak moc blasterów słabnie.
Wrogowie spojrzeli w niebo i zaklęli plugawie w dziwnym języku, gdy z nieba
spadły na nich trzy kapsuły desantowe, kapitan nie pomyślał o tylu, miażdżąc
wszystkich Marines Kakofonii. Nie mieli dzisiaj szczęścia.
– Pomioty
Slaanesha, ugnijcie się pod wolą Imperatora! – krzyknął kapelan Konrad
Nieposkromiony wyskakując z kapsuły, zanim się całkowicie otworzyła. W rękach
miał swój Arcanum Crozius i pistolet plazmowy, którym wystrzelił w głowę
demonetki, która rozpadła się po tym trafieniu w pył.
Trzy oddziały
Kosmiczni Marines szły biorąc na cel lekko zaskoczonych wojowników Chaosu.
Zanim tamci zaczęli strzelać, dwudziestu siedmiu leżało martwych. Trzech sierżantów
miało w dłoniach miecze łańcuchowe i szarżowało z kapelanem na bramę pałacu.
Nie wiadomo co mieli zamiar zrobić, lecz kapitan za chwilę do nich dołączył.
Taktyczni przyklęknęli i zaczęli wymianę ognia z pozostałymi zdrajcami, który
wycofali się do różnych budynków, ale zaraz ich stamtąd wykurzono łatwym
sposobem. Dwóch w każdym oddziale, oprócz standardowego boltera, wzięło
rakietnicę z trzema pociskami zapasowymi. Wystrzelili po dwa na każdy budynek
zdrajców. Gdy weszli do nich, nikt ze sług Chaosu nie był żywy. Każdy leżał
rozczłonkowany lub ze zniszczonymi częściami ciała.
Kapitan ze swoją
drużyną dobiegł do wejścia. Brama miała dziesięć metrów wysokości i czternaście
szerokości. Cztery płyty połączone ze sobą w sposób krzyżowy zamykały dostęp do
pałacu, ale to nie była bariera dla Kosmicznych Marines. Każdy z dowódców miał
przy sobie granat melta. Specjalny ładunek wybuchowy mający tak dużą energię
cieplną, że podczas detonacji roztapiał wszystko w okręgu jakiejś odległości.
Te standardowe miały trzy metry zniszczeń. Rzucili je w środek bramy. Połączony
wybuch otworzył w ceramitowo-adamantowej bramie dziurę o wielkości sześciu
metrów. Dzięki temu weszli przez nią bez problemu. Zaraz dołączyła reszta
oddziałów.
Pałac wyglądał
jak czysta orgia na cześć Bogów Chaosu, a w szczególności jednego z nich. Nikt
nie mógł tego przeżyć. A na pewno przeżyć i pozostać normalnym człowiekiem.
–
Bracie-kapitanie, przykro mi – powiedział kapelan chowając pistolet. Lewą dłoń
położył na ramieniu wojownika, a prawą podniósł swoją broń z dwugłowym orłem. –
To właśnie dzieje się, gdy nie uda nam się czegoś uratować, lecz miasto nie
jest skażone, doszczętnie. Sprawdziliśmy to i chcieliśmy wysłać dane, lecz
sygnał pańskiego komunikatora zniknął. Wyruszyłem natychmiast na pomoc.
Kronikarz i zbrojmistrz odkryli, że to jakiś kultysta otworzył nam drzwi. To
właśnie ten cywil, którego spotkałeś. Miał pański zapasowy komunikator.
– Racja – dodał
kapitan.
– Dlatego nie
zabiliśmy go, a przebadaliśmy. Był czysty. Demon wyczyścił mu pamięć i
zawładnął na jakiś czas. Czystym zrządzeniem losu udało mu się przeżyć upadek z
tamtej wysokości. Nie mogę stwierdzić, czy to nie opaczność Imperatora go
uchroniła. Jednak wracając do najważniejszych rzeczy. Druga połowa miasta nie
wie co się dzieje. Nic tam się nie stało. Jednak Orkowie zaatakowali bramy, ale
kronikarz doskonale radzi sobie z obronę. Ma przecież brata Tardiusza. On
nienawidzi Orków, bardziej niż czegokolwiek.
– Prawda
kapelanie, jednak pałac trzeba zburzyć.
– Kapitanie
Ixion – powiedział ktoś w komunikatorze hełmu. Tego głosu nikt nie mógł
pomylić. Nikt nie mógłby, gdyż legenda Ultramarines nadal żyła i walczyła dla
Imperatora.
– Mistrzu
Marneusie Augustusie Calgarze, Lordzie Macragge – wymienił szybko tytuły
dowódca Siódmej Kompanii. – Jaki zaszczyt mnie spotyka z tego spotkania. Kiedy
mam oczekiwać twojego przybycia?
– Mnie? –
zapytał rozbawiony Mistrz Zakonu. – Nie musisz oczekiwać, lecz Cato Sicariusa i
owszem. Wysłałem go z oddziałami do miasta, a sam zajmę się z Trzecią Kompanią
Łaaa! tych plugawych Xeno.
– Rozumiem panie
– odparł Ixion i machnął dłonią do kapelana, by skierowali się do wyjścia. –
Mam tylko jedną prośbę.
– Słucham
uważnie.
– Proszę o
zesłanie bombardowania orbitalnego na pałac, środek miasta Boras Minor.
– Dobrze,
rozważę tą prośbę – wyjaśnił spokojnie Calgar. – Mam tylko mały dylemat. Czy to
jest konieczne? Systemy nie wykazują niczego złego.
– Mistrzu, pałac
jest całkowicie splugawiony. Nic z niego nie zostało dla Imperium, oprócz
miejsca dla budowy po oczyszczeniu.
– Niechaj tak
będzie kapitanie. Zarządzam bombardowanie orbitalne – zakończył rozmowę
Marneus.
Ixian i jego
wojownicy stali dziesięć budynków od pałacu, ale i tak widzieli olbrzymią moc
dział na barce bojowej "Severian". Pałac jakieś pięć minut temu był
wielkim budynkiem złożonym z dziesiątek iglic i dużych kopuł, lecz teraz
wszystko się zapadało do środka. Doskonale wycelowane strzały zniszczyły wieże
i tworzyły z nich podstawy wyburzania. Spadające w dół bryły betonu i plastali
miażdżyły pod sobą szklane kopuły budynku, które nie wytrzymując obciążenia
runęły również zmieniając całą splugawioną przestrzeń w obryzgane krwią
pobojowisko. Słychać było krzyki umierających nawet z tak wielkiej odległości i
głośności wystrzałów barki bojowej oraz krążownika uderzeniowego, który zaraz
dołączył do niszczenia Chaosu. Potężne rakiety uderzały w podstawy filarów i
zawalały wielkie części. Mur okalający pałac również zaczął zapadać się
grzebiąc zepsutą ziemię.
Pociski uderzały
tak długo, by zmienić wszystko w proch i gołą ziemię. Wypalony plac po
obrzydliwych orgiach i chuciach sług Slaanesha, dla których nie ma już ratunku.
To właśnie
zwykły dzień Kosmicznego Marines, Sługi Imperatora, Anioła Śmierci. Zniszczenie
wrogów Tego, który jest nieśmiertelny i najpotężniejszy.