sobota, 8 czerwca 2013

Adeptus Mechanicus – Cud

Od autora: Bez Nich nie ma niczego w Imperium. Coraz bardziej przybliża się czas ukazania mojej powieści "Wojny Galaktyki". Jednak wracając do opowiadania, to przeczytajcie je, gdyż wyjaśnia właśnie tą organizację Imperium działającą w jej podstawach.


Adeptus Mechanicus to wyspecjalizowana technologicznie organizacja Imperium. Jako jedyni potrafią naprawić i stworzyć imperialne bronie wykorzystywane w całym państwie. Bez Nich, Imperium by nie istniało. Stworzyli napęd Spaczni, dzięki któremu pokonywanie galaktycznych przestrzenie nie zajmowało dekad lub wieków. Wszystko stało się bardziej przyjazne ludzkości. Stwarzali broń do obrony, statki do podróży, machiny do walki i pracy budowniczych, wielkie fabryki i inne wspaniałe urządzenia. Jednak Adeptus Mechanicus wszystko zaprzepaściło przez swoją rządzę władzy.
W trzydziestym pierwszym milenium popełniło błąd niszczący doskonałość tej organizacji. Połowa oddała się pod rządy Chaosu i została wybita, prawie do ostatka, ale przez rewolucję bardzo wiele z planów i wiedzy zniknęło ze świata. Nikt nie wie, gdzie się one zapodziały. Dlatego właśnie Kapłani Maszyny podróżują na wszystkie światy Imperium poszukując doskonałych Standardowych Szablonów Konstrukcyjnych (STC), które zginęły w czasie dawnych wieków, Mrocznej Ery Technologii. Uważają jednak, że istnieje jeden STC mający całą wiedzę z pradawnych lat.
Kapłani Maszyny starają się odnaleźć tą zupełną wiedzę, lecz jest to prawie niemożliwe, gdyż wiele z tych urządzeń poginęło lub zostało zniszczonych. Mimo tego specjalnie wydzieleni członkowie, Magos Eksplorators, szukają ich nie bacząc na swoje życie, bo nie jest ono ważniejsze od wiedzy Omnissiaha – Boga Maszyny. Razem z nimi wyruszają Magos Genetors, by badać organizmy w nowoodkrytych światach.

Rozdział I

"Nowe Odkrycie" arka klasy Mechanicus była okrętem wojennym Arcymagosa Eksploratora Arkadiana Veratisa, który wyruszył w podróż poza Segmentum Ultima z dwoma krążownikami bojowymi klasy Mars, "Przebiegłym" i "Odważnym". Wszystkie te statki posiadały imponujące uzbrojenie i opancerzenie, bo musiały przetrać przynajmniej jedno spotkanie z obcymi rasami, które mogą być potężne.
Wyruszyli od Ramienia Centaura w dal używając krótkich skoków przez Spacznię w nieznane rejony galaktyki. Nie wiedzieli, co ich spotka, ale otrzymywali sygnał. Nieprzerwany alarm z prośbą o pomoc. To było poza terenami bronionymi przez Imperialną Flotę, dlatego nie mogli się tam wybrać z oddziałami wojskowymi, a na dodatek alarm wysyłano starym kodem Adeptus Mechanicus, który odesłano natychmiast na Marsa, główną planetę produkcyjną Imperium znajdującą się niedaleko stolicy Terry.
Arkadian Veratis patrzył w dal słuchając pracy serwomotorów u każdego członka załogi "Nowego Odkrycia". Na mostku znajdowali się jedynie potrzebni ludzie. Wszyscy ubrani w długie szaty z kapturami. Astropaci i Nawigatorzy jako jedyni nie mieli wymienionych części ciała na bioniczne lub mechaniczne; ramiona albo organy. Musieli być całkowicie ludzcy, by władać potężnymi mocami wykraczającymi poza ludzkie rozumowanie.
– Ile zostało nam do wyjścia i rozpoczęcia kolejnego skoku? – powiedział szorstkim, mechanicznym głosem Arcymagos odwracając się do głównego nawigatora statku, który podłączony był do okrętu paroma kablami wchodzącymi do kręgosłupa. Osoba miała rybą twarz z palcami połączonymi błonę i bardzo dużo sierści na twarzy. Geny pomagające płynąć przez Spacznię nie były najpiękniejszymi egzemplarzami. Bardzo zmieniały postać człowieka i najczęściej oślepiały osobę, a jej skórę zmieniały w czarną skorupę. Właśnie ten nawigator tak wyglądał. Bardzo nieludzko, lecz nikt się tym nie przejmował, gdyż kazirodztwo w Domach Nawigatorów było na porządku dziennym. Przede wszystkim nie chodziło o wygląd, ale zdolności widzenia przestrzeni.
Mostek wyglądał jak duży trójkąt z zaokrąglonym stropem. Po bokach znajdowały się konsole i monitory, z których wychodziły kable do podłączenia dla kapłanów pracujących na okręcie, oraz iluminatory ukazujące purpurowe sztormy Osnowy. Na samym środku znajdowało się podwyższenie z fotelem dla głównego kapitana oraz okalające balkon konsole, do których mógł się podpiąć, gdyby zechciał zaczerpnąć wiedzy statku. Można było z niego zejść po schodkach prowadzących od razu pod drzwi wejściowe.
– Dziesięć terrańskich minut – odpowiedział nawigator nie otwierając białych oczu. – Wyskoczymy z Osnowy za dwie minuty i czterdzieści trzy sekundy.
– Dziękuję – mruknął Arkadian i odwrócił się do zebranych tutaj kapłanów. Wszyscy znajdujący się Kapłani Maszyny byli osobami z Magos Metallurgicus i Magos Technicus, oprócz niego. Potrafili rozumieć statek jak mało kto i działali szybciej niż zwykła myśl, dzięki podłączeniu nerwów z komputerem. – Kapłani, czy wszystko jest całkowicie sprawne?
– Oczywiście, że tak Arcymagosie – odpowiedział jeden z najbardziej zmienionych ludzi z załogi znajdującej się na mostku. Nie miał jeszcze wymienionego ośrodka mowy, co było tylko kwestią czasu. Szybko piął się po szczeblach hierarchii. – Wszystko zgodnie z planem.
– Doskonale – oznajmił zadowolony z siebie Veratis i zszedł z balkonu dowódcy. Rozejrzał się na boki, czy jakiś członek na mostku nie ma do niego sprawy i wyszedł wejściem, które otworzyło się dla niego automatycznie. Prowadziło do windy, która przewiozła go do głównego holu.
Gdy wyszedł zobaczył idącego w jego stronę żołnierza. Był dowódcą oddziałów pod rozkazami Arcymagosa, Skitarii. Mistrz Skitarii jako władca całej brygady miał bardzo dużo uprawnień. Nazywał się Kardis. Był już żołnierzem Imperium od jakiś stu dwudziestu lat i nadal potrafił bardzo dobrze kierować siłami, które chroniły statki i fortyfikacje Kapłanów Maszyny. Wyruszenie na tą misję jego dwudziestej ósmej brygady było obowiązkowe. Nikt nie podróżowałby tak daleko bez świetnych jednostek. Skitarii byli modyfikowanymi bionicznie i mechanicznie żołnierzami, którzy służą Adeptus Mechanicus jako wojsko od tysięcy lat. Są to selekcjonowani ludzie, którzy czasami wywodzą się z Gwardii Imperialnej.
Mężczyzna nie miał już swojej prawej ręki, tylko mechaniczną kończynę, która połączona była z nerwami i krwioobiegiem, by działała perfekcyjnie. Mogła o wiele więcej wytrzymać niż ludzka kończyna. Ubrany był w szare spodnie, których nogawki wchodziły w cholewy długich, grubych i podkutych butów, tak jak nakazywał regulamin. Miał zieloną koszulę i zielono-czarno-brązową kurtę, a przy pasku kaburę z pistoletem bolterowym klasy Ceres.
– Arcymagosie! – krzyknął Kardis podchodząc do kapłana. – Wojska są gotowe i czekają. Czy po następnym skoku będziemy już przy tej planecie?
– Myślę, że tak – wypowiedział się Arkadian. – Niech będą gotowi do walki. Nie jestem pewien co spotkamy. Muszę iść coś sprawdzić. Odmaszerować! – rozkazał i odwrócił się w tył. Skierował się do swojej kajuty znajdującej się niedaleko windy.

Arcymagos siedział w swojej kajucie na adamantowym tronie skierowany w stronę drzwi. Pokój nie był duży. Wyglądał raczej jak magazyn, a nie miejsce dla bardzo ważnego człowieka, ale kapłanowi maszyny wiele potrzebne nie było. Mógł nie jeść przez tydzień, a jego skóra nie zmieni się jakkolwiek. Nadal będzie bardzo jasna, gdyż mało kiedy członkowie tego Adeptus chodzili bez kapturów lub wychodzili z zadaszonych pomieszczeń. Kajuta doskonale to uwidoczniała. Jedynymi rzeczami zauważalnymi były kable wychodzące z jednej z tylnej ściany i podłączone specjalnymi otworami do kręgosłupa Arcymagosa, który dostawał wszelkie informacje natychmiast do mózgu. Nie miał ust, ani zwykłych rąk. Wszystko zamienione było na bioniczne lub mechaniczne części zamienne.
– Jeszcze trzy skoki i znajdziemy się przy planecie N73V295 – powiedział cicho sam do siebie kapłan, dowiadując się tego od mózgu statku. Komputer logiczny, który sterował wszystkimi podzespołami na okręcie, mógł bardzo wiele czynności wykonać samemu. Nie zajmował się jedynie obliczaniem skoków i pilnowaniem wykonujących obowiązków maszyn, lecz również zbieraniem wiedzy oraz analizowaniem jej. Dzięki organicznym systemom potrafił działać szybciej niż jakakolwiek maszyna mająca z układem elektrycznym w Imperium. – Dobrze, a więc nie zostało nam zbyt dużo czasu. Wyświetl ponownie wszystkie dane, jakie przeanalizowałeś w czasie lotu, od kiedy dostaliśmy sygnał.
Nastąpiła chwila, bardzo cicha i czasochłonna, ale potrzebna. Po jakiejś minucie w głowie Arkadiana zaczęły pojawiać się obrazy i dźwięki. Zaćmiło go. Mózg logiczny wszystko, co miał w pamięci przekazywał właśnie do ulepszonych neuronów kapłana maszyny. Po jakiejś kolejnej minucie skończył. Świat wrócił do normalnej ostrości.
Arcymagos powrócił z odświeżonymi wspomnieniami do każdej, najdrobniejszej, wiadomości z tamtych dni. Zalały go obrazy, nad którymi jednak już panował. Zobaczył wideo, które wysłało mu stamtąd tym starym sygnałem.
Ukazywało ostatnie dziesięć minut z życia serwoczaszki. Bardzo możliwe, że po prostu wcześniejsza część uległa zniszczeniu lub moc informacji była tak ukierunkowana, by najbardziej skupić się na tych ostatnich momentach. Veratis rozumiał to. Wiedział czemu, ktoś mógł tak to wysłać. Najważniejsze było na samym końcu. Nie oglądał wcześniej całości materiału, gdyż obejrzeli go najwyżsi członkowie Adeptus Mechanicus i to właśnie oni wysłali go, i tą flotę, by to sprawdził. Silnik logiczny jego statku rozpracowywał jednak stary kod i właśnie niedawno zakończył rozkodowywanie. Dzięki temu Arkadian mógł obejrzeć ten materiał już samemu.

Po pięciu sekundach szumu i rozmazanego ekranu wyłonił się korytarz. Długi ciemny, zbudowany z jakiegoś kamienia, który świecił jasną, zieloną energią z dziwnych napisów na ścianach. Serwoczaszka płynęła w powietrzu dzięki swoim antygrawitacyjnym generatorom. Mała kamera nagrywała wszystkie dźwięki i obrazy. Po jakiejś minucie spokoju i rytmicznego uderzania butów, najpewniej jednego z członków Kapłanów Maszyny, ukazały się drzwi. Grube i toporne wejście zbudowane było z dużych na dziesięć metrów czarnych prostokątów, które nagle same otworzyły się pokazując co skrywają.
– Nagrywaj wszystko – rozkazał ktoś władczym i bardzo chropowatym głosem. Musiał być to ktoś, tak jak Arkadian, kto miał zamiast własnego aparatu mowy wokabulator. – Nie opuść żadnego dźwięku. Wszystko może się przydać Adeptus Mechanicus. Odnaleźliśmy pierwotny STC. – Tutaj Veratis zatrzymał obrazy, wrócił do normalności. Wiedział o tym, lecz ponownie usłyszenie tego zdania wzbudziło w nim bardzo mocne uczucie radości. Nie miał jeszcze odciętej lewej półkuli. Nadal mógł odczuwać emocje, może nie tak mocne, lecz takie wielkie szczęście z odkrycia ważniejszego od wszystkiego, co znaleziono do tej pory. Puścił dalej. – Wszystko idzie zgodnie z planem. Ekspedycja zakończy się za godzinę, gdy sprawdzę co znajduje się pod miastem, ale STC wyruszy za piętnaście minut ciężkim krążownikiem klasy Egzorcysta. Przybędzie do Marsa za jakieś trzy miesiące, ale wiedza, którą przyniesie będzie mogła stać się najdoskonalszą w całym Imperium. Przekaż tą informację dalej w świat i wciąż monitoruj wszystko co widzisz.
Serwoczaszka spełniła rozkaz, dzięki temu Arcymagos mógł oglądać tą wiadomość. Przepłynęła dalej nad członkiem Adeptus Mechanicus w stronę wejścia, za którym pojawiło się ciemne pomieszczenie. Nie istniało w nim światło. Jasnozielone poświata zatrzymywała się na drzwiach i dalej nie wychodziła. Nagle zajaśniała mocna latarka ze specjalnego ramienia w egzoszkielecie kapłana.
Serwoczaszka zarejestrowała dziwne zawirowanie przestrzeni, które pochłaniało termiczne ciepło w środku wielkiej sali. Zaraz kamera zmieniła swój kierunek i szła za białym światłem reflektora po całym pomieszczaniu. Wyglądało jak ogromna kaplica wybudowana na część jakiegoś bóstwa. Okrągłe i gładkie ściany były wysokie na dwadzieścia metrów i zakończone sufitem w kształcie kopuły, która miała na samym środku dziurę. Światło miało zbyt słabą moc, by przebić się wyżej. Nie wiadome było, co znajduje się w środku stropu.
Zaraz jednak światło zeszło w dół sali. Powiększyło rozproszenie, lecz zmniejszyło siłę. Dzięki temu serwoczaszka zarejestrowała przerażająco ciekawy widok. Wielka na siedem metrów kula kręciła się parę centymetrów nad podłogą. Jej wygląd zaskoczył samego kapłana, który wciągnął niespodziewanie powietrze przez nozdrza wzbudzając w wokabulatorze dziwne szumy. Czujniki w latającej maszynie zaczęły badać kulę. Miała bardzo duży odczyt uwalnianej energii, która pochłaniała okoliczne światło. Jednak termiczna kamera nie potrafiła odnaleźć obiektu. Uznawała go za zimny kawałek świata.
– Czarna dziura pod powierzchnią planety – pomyślał Arkadian. – To robi się coraz bardziej ciekawsze. Do końca materiału pozostało trzy minuty, zobaczmy.
Dalsza część filmu ukazywała serwoczaszkę, która latała nad badaną wszystkimi czujnikami kulę. Nawet takimi, które już nie istniały w technologii Adeptus Mechanicus od ponad jedenastu tysiącleci. Te wydarzenia musiały być bardzo, ale to bardzo dawne. Dlatego właśnie Veratis dostał rozkaz od samego Generalnego Wykonawcy Corbina Lorge'a o trzymaniu misji w tajemnicy. Wykryte stężenia energii i moc materiału, z którego to coś zbudowano, nakierowały myśli Arkadiana. Tylko jedne istoty mogły coś takiego posiadać.
– C'tan – stwierdził cicho Arcymagos i zajęczał, gdy zobaczył w swoim umyśle ostatnie minuty filmu. Kula zaczęła bardzo szybko wirować i przelewać się w różne strony zmieniając swoją konsystencje w środku, lecz nie wychodząc poza okrąg. Był to żywy metal, tajemniczy budulec Nekronów – zniewolonej, pradawnej rasy zamienionej w roboty przez Bogów Gwiazd. Jednak C'tan zostali wybici przez swoje sługi sześćdziesiąt milionów lat temu. – To niemożliwe, by jakikolwiek z nich przetrwał! – krzyknął Arkadian i zaczął spowalniać nagranie. Wysłał swoje informacje do komputera i pozwolił mu stworzyć hologram całego wydarzenia. Otworzył oczy i patrzył na film przed sobą. Specjalnie wbudowane w podłogę i ściany urządzenia rzucały trójwymiarowy obraz dokładnie na przestrzeń przed kapłanem, który patrzył jak kula zaczyna się powoli kręcić i otwierać. Nagranie zostało spowolnione stukrotnie. Jedna ze stron rozwierała się ukazując... Oko. Czerwona tęczówka miała dziwny środkowy okrąg i doskonale równo ułożone trzy łezki na jego obręczy. Niczego to nie przypominało Veratisowi, ale oglądał dalej. C'tan obejrzał szybko najpierw całą przestrzeń. Zwykły ludzki organ by tego nie zarejestrował, lecz widać było, że ten stwór widzi wszystko. Serwoczaszka nagle spostrzegła dziwne zielone światło naokoło ścian sali, które wyszło właśnie z dziury w stropie. Przemknęło po podłodze i dopłynęło do oka, które nagle opadło ma ziemię. Energia przeszła po nim i wpływała. Po prostu łączyła się z C'tanem. – Niemożliwe, to po prostu niemożliwe – mówił bardzo zaniepokojonym głosem Arkadian. – Jeśli mam do czynienia z taką siłą to jedynym mądrym posunięciem będzie wezwanie tych, którzy mogą znać to potworne monstrum: Straż Śmierci.
Specjalnie wyszkoleni Kosmiczni Marines z wielu zakonów, którzy służą Ordo Xenos. Walczą z potwornościami galaktyki i chronią ważne ośrodki na jej obrzeżach.
Arcymagos już wybrał łącze do Astropatów na mostku, by im kazać wysłać wiadomość, lecz najpierw dokończy film. Patrzył dalej jak oko nagle zatrzymało się patrząc w dziurę, ale energia nadal płynęła do niego nieprzerwanym strumieniem przez jakieś trzydzieści sekund. Kapłan maszyny stojący nieruchomo tam po prostu musiał być zaszokowany albo C'tan złapał go swoją złowrogą mocą. Gdy energia skończyła przepływać, oko zmieniło swój kierunek patrzenia. Obróciło się w stronę serwoczaszki, która szybko przeleciała w bok. Bóg Gwiazd nie zwrócił na to uwagi, gdyż tęczówka zmieniła niespodziewanie swój kształt, którego film już nie zarejestrował, bo wystrzelono z niej skoncentrowany promień zielonej energii w jedną ze ścian, która zaraz rozwarła się tworząc coś na kształt wyjścia, a dokładniej okręgu mającego szerokość sześciu metrów. Zza niej widać było budynki i wiele różnych fabryk planety, której klimat był bardzo pustynny. Przypominał Marsa.
Promień wyleciał w przestrzeń, nieprzerwanie ciągnąc się w dal, ale zaraz uderzył kończąc swój bieg, a oko zamknęło się samoistnie, gdy nagle znajdujący się w sali kapłan maszyny zakasłał i otrzymał wiadomość, którą serwoczaszka również zarejestrowała.
– Tu kapitan "Nowego początku" – rozległ się lekko zaszumiony głos człowieka. Musiał należeć do dowódcy tego ciężkiego krążownika klasy Egzekutor. – Nasz statek spada. Niech Omnissiah ma nas w opiece. Postaramy się uchronić STC. Niech Imperator nam błogosławi... – Tu komunikat zakończył się razem z całym filmem.

– Wysłaliście prośbę o pomoc do Straży Śmierci? – zapytał Arkadian siedząc na swoim tronie i patrząc na unoszącą się przed nim twarz jednego z Astropatów. Człowiek nie miał na głowie żadnych włosów, a jego oczy przypominały studnię. Skóra była bardzo pomarszczona i usiana ciemnymi plamami. Musiał mieć podeszły wiek.
– Tak Arcymagosie – odpowiedział psionik marszcząc lekko brwi, których nie miał. – Jednak zanim ta wiadomość dotrze, minie przynajmniej jeden terrański dzień. Nie lepiej wysłać prośbę do Widm Śmierci? Oni się znają na obcych w tych krańcach galaktyki.
– Misja musi pozostać w tajemnicy. Tylko Straż Śmierci nam to zapewni.
– Dobrze dowódco, jak sobie życzycie – stwierdził astropata kiwając głową.
– Dziękuję – powiedział Veratis machając ręką na znak zakończenia rozmowy.

– Arcymagosie, – oznajmił Kardis wchodząc do pokoju kapłana maszyny – mogę zając chwilę? – Arkadian otworzył oczy. Właśnie rozmyślał nad tym co musi zrobić, by odnaleźć pradawny STC. – Straż Śmierci odpowiedziała na naszą prośbę. Wysyła jeden krążownik z pełną kompanią i czeka z dwoma innymi, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Doskonale – odparł lekko zaspanym głosem Veratis.
– Na dodatek za dwie godziny wyjdziemy z Osnowy i znajdziemy się dwa kilometry od naszego celu.
– Rozumiem, przygotuj ludzi i powiedz im, że to co mogą spotkać może wydawać im się mało niebezpieczne, ale niech się nie zawahają – rozkazał już pewniejszym głosem.
– Tak jest – odkrzyknął Mistrz Skiratii i wyszedł z pomieszczenia.
Arkadian zamyślił się i ponownie nawiązał łączność z mostkiem. W czasie odpoczynku połączył się z mózgiem statku i wyciągnął wiedzę na temat Widm Śmierci.
– Wyślijcie prośbę do Widm Śmierci o to, by przynajmniej dwie ich kompanie, pełne i gotowe, czekały na nasze zaproszenie. Ich wiedza może się przydać.

Rozdział II

Arka "Nowe Odkrycie” wyłoniła się ze Spaczni wraz z dwoma krążownikami bez żadnych problemów. Tak jak zakładał regulamin, nikogo w przestrzeni nie było, a wyjście obyło się bezstratnie. W okrętach nie powstały żadne wyłomy, a struktura poszycie nadal powstrzymywała zimny kosmos oraz wyciek tlenu. Ani jeden pilot nie popełnił błędu i nie wpadł na granice bramy. Zapowiadało się bardzo spokojnie i prawidłowo.
Arkadian stał na motku swojego statku i patrzył na planetę. Z daleka wyglądała jak pomarańczowa, obracająca się w prawo kula, a wokół niej orbitowała mała kropka oznaczająca stację kosmiczną.
– Czy czujniki wykrywają jakąkolwiek aktywność? – spytał Veratis nie patrząc na członków załogi. Wyczuwał coś dziwnego na tej planecie. Nie miał przypiętego do kręgosłupa kabla łączącego go z mózgiem statku. Chciał mieć wolne własne neurony.
– Nie Arcymagosie – odpowiedział jeden z kapłanów. – Wszystko jest w normie. W okolicy planety nie widać żadnych śladów bytności czegokolwiek. Żadnych zjonizowanych gazów lub niezidentyfikowanych obiektów. Tablice Auger czekają w gotowości. Jak znajdziemy się dwadzieścia kilometrów od orbity bez problemu przeskanujemy obszar.
– To dobrze – stwierdził z lekką radością Arkadian. – Rozpoczynam operację: Przechwycenie.
Arka nagle zaczęła lekko drżeć i za chwilę pomknęła do przodu. Silniki plazmowe zaczęły swoją pracę. Za jakieś pięć minut powinni znaleźć się na tyle blisko, by móc skanować obszary planety. To dobrze.
– Dowódco – oznajmił jeden z członków zajmujących się komunikacją. – Krążowniki czekają na pański rozkaz. Mogą przybyć pierwsze i sprawdzić okolice?
– Nie zezwalam, niech lecą za nami – rozkazał Veratis, a kapłan natychmiast przekazał wiadomość. – Jednak niech przygotują eskadry myśliwców. Nie wiem co możemy tam spotkać za obrzydliwe monstra. Przekaż też, żeby przygotowali ponad czterystu ludzi. Będę potrzebował oddziału zabezpieczającego tą stację kosmiczną.
Gdy podwładny rozmawiał z kapitanami okrętów klasy Mars, Arkadian starał się zrozumieć co się tutaj dzieje. Nie spotkali żadnych wrogów. A jak tam znajduje się C’tan to już powinni być atakowani. Nie podobało mu się to. Nie chciał uwierzyć w to, że wróg zniknął bez żadnego śladu. To nie miało najmniejszego sensu.
W czasie rozmyśleń Arcymagosa statkiem zatrzęsło i rozdzwoniły się głośne alarmy informujące o czymś ważny.
– Co się dzieje? – zagrzmiał Veratis z balkonu i usiadła na tronie dowodzenia. Kable na rozkaz jego krótkiej myśli wbiły się w kręgosłup i połączyły z mózgiem okrętu. Doszły do niego wszelkie informacje i komunikaty od eskorty. Za chwilę wiedział wszystko. – Natychmiast rozpocząć rozruszanie generatorów do stopnia osiemdziesięciu procent. Osiem baterii dział i dwa działa laserowe niech ostrzelają wrogą jednostkę. Natychmiast!
Wykonano jego polecenia. Tak jak zakładał. Mózg okrętu również w tym pomógł. Armaty wystrzeliły w stronę orbitującego okrętu bojowego klasy Imperator, który właśnie starał się ich namierzyć i zniszczyć arkę swoimi bateriami. Właśnie dlatego Arkadian szybko podłączył się kablami. Nie mógł się zdać na swoje odruchy i mowę. Zbyt długo by zwlekał i jego statek nie wiadomo, czy by przetrwał. Zaraz znajdujące się z przodu wrogiego okrętu lance laserowe załadowały moc i oczekiwały na to, by zniszczyć przeciwnika.
– Załadować działo Nova! – krzyknął Veratis i zamknął oczy. Oddał się całkowicie okrętowi. Teraz on nim kierował. Mózg statku odszedł na bok, by zrobić miejsce jaźni Arcymagosa, który już miał plan. Jego okręt właśnie w tej chwili zaczął przyspieszać i zmieniać swoje ustawienie względem statku bojowego klasy Imperator. Główne działo znajdowało się na rufie i nie mogło być przekręcane, dlatego Arkadian robił ten manewr. Dziesięć sekund i mogą zrobić z przeciwnika sito.
Poczuł wszystkim nerwami jak pociski z dziesięciu baterii uderzyły w tarczę próżniową. Wytrzymała tą salwę, lecz możliwe było, że z wrogiego okrętu polecą w ich strony torpedy, a wtedy osłony nie pomogą w żaden sposób. Jednak Arka klasy Mechanicus nie jest zwykłym statkiem wojennym.
Druga salwa trafiła w tarcze. Pięćdziesiąt procent mocy pola, a jeszcze przeciwnik nie użył dział laserowych. Mieli jeszcze szanse. Zostały trzy sekundy, dwie, jedna...
– Wystrzelić! – krzyknął na cały głos Arkadian i otworzył oczy. W pół sekundy później okręt bojowy klasy Imperator przestał być zagrożeniem. Pocisk, którym go trafili, nie należał do zwykłych, tak samo jak to działo. Wystrzeliwało go z prędkością dochodzącą do światła, a amunicją była specjalna plazmowa głowica. Przebiła się przez pancerz i pola bez problemu trafiając w reaktor plazmowy. Dlatego właśnie statek wybuchł. – Doskonała robota kapłani. Wyślijcie rozkaz do krążowników. Niech opanują tą stację bojową. My zajmiemy się zabezpieczeniem "Nowego początku".

Po zrobieniu skanów planety i dowiedzeniu się, że nie ma na niej żadnego życia, wysłano ekspedycję. Dwie kompanie Skitarii wyruszyły wraz z oddziałem kapłanów maszyny mających na czele Arcymagosa.
Arkadian właśnie schodził z rampy transportowca i rozglądał się na boki badając wszystko swoimi czujnikami. Starał się odnaleźć wszystkie urządzenia w okolicy i zebrać od nich dane. Nie dowiedział się zbyt pożytecznych rzeczy. Jedynie jakieś rejestry o błędach.
Ze skanów odkryto, że planeta należy do tych bardzo mało żyznych. Była to pustynia z jednym duży miastem Adeptus Mechanicus, które znajdowało się w ruinie, i całkowitym brakiem jakichkolwiek żyjących stworzeń. To dokładnie pokazało, że muszą tutaj żyć Nekroni lub C'tan.
– Tylko jeśli tak, to kto w nas strzelał? – zachodził w głowę Veratis rozglądając się po zgliszczach niegdyś wspaniałego miasta-iglicy. Teraz widniały tutaj tylko małe murki i parę rozklekotanych fundamentów wielkich budynków. – To co tutaj się stało musiało być bardzo okropne, a ten kto to zrobił musiał być potężny. Statek mógł opanować jakiś Nekron, ale ten obszar musiał paść pod wielką siłą. Jeśli ten kapłan, którego widział na filmie został opanowany i zatrzymany w miejscu, to ten C'tan był bardzo, ale to bardzo niebezpieczny. Wtedy cała wina o ten atak spada na Boga Gwiazd, lecz... Kto zabił całą załogę okrętu bojowego? Nie został przecież wcześniej w żaden sposób naruszony.
– Arcymagosie! – wykrzyknął Mistrz Skitarii Kardis. – Moja dwie kompanie zabezpieczyły cały perymetr. Krążownik klasy Egzekutor nie ma żadnych żyjących ludzi na pokładzie, a jego poszycie jest zniszczone i postrzępione. Nie wiem, czy ktokolwiek lub cokolwiek mogło przetrwać po takim ciosie i upadku.
– To ja będę decydował, co jest możliwe – rozkazał Arkadian machając dłonią, by kapłani ruszyli za nim. – Zbierz jakiś osiemdziesięciu ludzi i każ zesłać więcej wojsk na planetę. Chcę byście przeczesali całe miasto. Rozumiesz, całe. I kiedy zbierzesz ludzi wyrusz za mną do "Nowego początku".
– Tak jest! – odpowiedział Kardis i odmaszerował w stroję członka zajmującego się komunikacją.
Veratis ruszył szybko w stronę znajdującego się niedaleko transportowca gąsienicowego i wyruszył ze swoim małym oddziałem w kierunku zniszczonego okrętu. Nie spodziewał się tego co zobaczył. Tego "czegoś" nie można było nazwać krążownikiem. To była mała, okrągława bryła adamantium z bocznymi dziurami prowadzącymi do najgłębszych części statku. A tam chciał się wybrać Arcymagos. Wszedł do cuchnącej starością i gorącymi smarami przestrzeni. To już nie wyglądało na kadłub, ale jak jakieś postrzępione blachy metalu. Mistrz Skitarii miał rację. Były małe szanse, żeby STC mogło przetrwać, lecz nie tracił nadziei. Wchodził coraz głębiej ze swoimi kapłanami. Porozumiewali się wszyscy krótkimi i binarnymi wiadomościami nieprzerwanie wypływającymi z ich mózgów, dlatego nie mówili nic. Byli coraz bliżej sejfu. Tak, wiedzieli że coś takiego tutaj jest. Na jego arce znajduje się podobna i też bardzo gruba bryła czystego i pancernego adamantium.
Już widział zarys wejścia, gdy otrzymał komunikat od Kardisa:
– Nikogo nie ma w całym mieście. Dosłownie nikogo. Przeczesaliśmy nawet podziemia i znaleźliśmy dziwną salę z kopułą, lecz nikogo tam nie było i nic tam się nie znajdowało.

Arkadian zaklął i dobiegł do sejfu. Położył dłoń na powyginaną w różne strony blachę i zamknął oczy. Połączył się z maszynerią specjalnie wczepionym w mózg implantem. Dzięki temu mógł porozumieć się natychmiastowo ze wszystkimi maszynami w okolicy należącymi do Imperium. Wiedział już wszystko. Rozkazał: Otwórz się! Sejf posłusznie zrobił to co mu kazano. Jedynie Arcymagos mógł to zrobić, bo jego czip miał o wiele więcej wiedzy i możliwości od zwykłego kapłana. Patrzył z radością na to co zobaczył, gdy pancerne drzwi się uchyliły. Czarne i dziesięciocentymetrowe urządzenie nie wyglądało bogato i wspaniale, bo nie miało takie być. To właśnie był Standardowy Szablon Konstrukcyjny. Wyciągnął rękę i przybliżył do swojej twarzy piękną rzecz. Z jego oczu popłynęły łzy. Dwanaście tysiącleci zajmowali się szukaniem tego reliktu, artefaktu, cudu. A teraz on ma go w swoich dłoniach. Nagle usłyszał dziwnych dźwięk. Jakby cała komunikacja na planecie zniknęła. Zdziwił się, ale poczuł zaraz jeszcze coś bardziej zaskakującego. Mała wibracja przeszła po całym kadłubie. Zrozumiał o co chodzi. Sejf był zabezpieczony i to wielokrotnie. Po wyciągnięciu STC natychmiast wysyłał gdzieś wiadomość. Tylko w jaki sposób? Tego Arcymagos chciałby się dowiedzieć, lecz zaraz usłyszał głośny świst i wybuch oraz kanonadę dział i karabinów. Schował cud do sejfu i zamknął go. Wybiegł z kapłanami jak najszybciej potrafił i stanął jak wryty widząc, co sie tutaj wydarzyło. Jego wojska nie istniały. Cała brygada Skitarii nie żyła. Po prostu zanihilowała się. W oddali zobaczył wysokie na wiele kilometrów dymy i nieprzerwane, miarowe wybuchy. To składy amunicji i... generatorów. To oznaczało tylko jedno. Zostali sami na tej obrzydliwej planecie, gdzie znajduje się artefakt Adeptus Mechanicus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz